MAGIA I BROŃ
Spory zawód, tak mogę podsumować moje spotkanie z
„Bojowym Magiem”. Okładka całkiem fajna, Środek niestety nie tak. Powieść jest
bowiem dość niewprawnie napisana, pełna
zbędnych słów, z dialogami i opisami na poziomie nastolatka wprawiającego się
dopiero w pisarskiej sztuce. A to wszystko rozpisane na niemal pięćset stron –
może gdyby ścieśnić, skondensować, okroić, byłoby lepiej, bo tak, przyznaję
się, w pewnym momencie już męczyłem się do tego stopnia, że bardziej niż
wczytując, prześlizgiwałem się wzrokiem po kolejnych akapitach (i przy okazji
nic nie straciłem, może nawet zyskałem).
Nidro, Sena i Kami. Bojowy Mag, złodziejka,
przedstawicielka obcej rasy. I wielka wojna, która wisi na horyzoncie. Wieczne
Cesarstwo nie dość, że ma z sobą przegraną wojnę, to jeszcze samo staje się
celem. Co gorsze magia bojowa już wcale nie jest czymś niezwykłym, skoro
pojawia się broń jej dorównująca. Czy to oznacza koniec magii? A może ta będzie
jeszcze bardziej potrzebna, niż dotychczas?
„Bojowy Mag”, drugi tom cyklu „Upadek cesarstwa”,
to powieść, która ma nie najgorzej skrojony świat i sam zamysł. Ale od pomysłu,
do produktu finalnego długa droga, trzeba mieć przede wszystkim umiejętności,
by przekuć poszczególne idee w dobrze ułożony plan, a jeszcze większe, żeby z
tego planu stworzyć dobrą powieść. Napisać pięćset stron to nie problem, trzeba
mieć tylko czas i chęci, ważne jest, by napisać coś, co tego czasu będzie
warte. Nie twierdzę, że autor nie bawił się dobrze tworząc swoją opowieść, mógł
czerpać z tego sporą frajdę (chociaż mam wrażenie, że raczej cała robota, którą
tu wykonał, była wymuszona), ale mi ta frajda się nie udzieliła. A jemu
zabrakło tych wspomnianych umiejętności.
Chyba największym problemem tej książki – obok
stylu, oczywiście – jest to, że autor miał pomysł, ale nie na powieść. Akcji w
porównaniu do nic niewnoszących dialogów, czasem zupełnie zbędnie
moralizatorskich, bo tego typu prawdy przekazuje się za pomocą samej treści, a
nie rzuca słowami wprost, bo wtedy trącą sztampą, jest tu jak na lekarstwo. W
efekcie sedno wydarzeń jest tak obleczone w całą masę rzeczy mających
rozbudować całość do odpowiednich rozmiarów. I rozmiary udaje się osiągnąć, ale
to tak, jakby chcąc ubrać się do wyjścia w zimny dzień zamiast kurtki założyć
na siebie kilkanaście cienkich koszul. No niby można, niby też będzie ciepło,
ale ani to wygodne, ani estetyczne.
Co „ciekawe”, ta powieść miała być zabawna, a
jednak nic mnie tu nie śmieszyło. Ta powieść miała skupiać się na drużynie i
postaciach – ciekawie dobranych, takich, wśród których musiało iskrzyć – ale
wszystko to wydaje się liźnięte jedynie, a powinno być zgłębione. Nidro był dla
mnie strasznie nijaki, wysilony. Sena miała potencjał, nic oryginalnego, postać
złodziejki, jakich setki, jeśli nie tysiące, ale z tych, które jednak zawsze
się lubi, ale jakoś mnie irytowała. Reszta w zasadzie, jakby ich nie było.
Doceniam fajny pomysł na drużynę, ale zabrakło w niej pogłębienia i
dojrzałości, bo warstwa słowna, jak wspominałem, idzie w infantylność, a nie
tego potrzebowała ta przecież kierowana do starszego nieco czytelnika treść.
Tragedii nie ma, ale to jednak to dość przeciętna
lektura. Mająca wiele fajnych elementów, które aż prosiły się o mocniejsze zaakcentowanie
i wykorzystanie, mającą potencjał, ale nie udało się go wykorzystać. Mam jednak
nadzieję, że autor wyciągnie wnioski i ciągnąc dalej swoją serię, da nam więcej
frajdy, którą „Upadek Cesarstwa” może sprawić, gdy nad nim popracować.
Recenzja opublikowana na portalu Sztukater.
Komentarze
Prześlij komentarz