Bojowy Mag - Krzysztof Barrek

MAGIA I BROŃ

 

Spory zawód, tak mogę podsumować moje spotkanie z „Bojowym Magiem”. Okładka całkiem fajna, Środek niestety nie tak. Powieść jest bowiem dość  niewprawnie napisana, pełna zbędnych słów, z dialogami i opisami na poziomie nastolatka wprawiającego się dopiero w pisarskiej sztuce. A to wszystko rozpisane na niemal pięćset stron – może gdyby ścieśnić, skondensować, okroić, byłoby lepiej, bo tak, przyznaję się, w pewnym momencie już męczyłem się do tego stopnia, że bardziej niż wczytując, prześlizgiwałem się wzrokiem po kolejnych akapitach (i przy okazji nic nie straciłem, może nawet zyskałem).

 

Nidro, Sena i Kami. Bojowy Mag, złodziejka, przedstawicielka obcej rasy. I wielka wojna, która wisi na horyzoncie. Wieczne Cesarstwo nie dość, że ma z sobą przegraną wojnę, to jeszcze samo staje się celem. Co gorsze magia bojowa już wcale nie jest czymś niezwykłym, skoro pojawia się broń jej dorównująca. Czy to oznacza koniec magii? A może ta będzie jeszcze bardziej potrzebna, niż dotychczas?

 

„Bojowy Mag”, drugi tom cyklu „Upadek cesarstwa”, to powieść, która ma nie najgorzej skrojony świat i sam zamysł. Ale od pomysłu, do produktu finalnego długa droga, trzeba mieć przede wszystkim umiejętności, by przekuć poszczególne idee w dobrze ułożony plan, a jeszcze większe, żeby z tego planu stworzyć dobrą powieść. Napisać pięćset stron to nie problem, trzeba mieć tylko czas i chęci, ważne jest, by napisać coś, co tego czasu będzie warte. Nie twierdzę, że autor nie bawił się dobrze tworząc swoją opowieść, mógł czerpać z tego sporą frajdę (chociaż mam wrażenie, że raczej cała robota, którą tu wykonał, była wymuszona), ale mi ta frajda się nie udzieliła. A jemu zabrakło tych wspomnianych umiejętności.

 

Chyba największym problemem tej książki – obok stylu, oczywiście – jest to, że autor miał pomysł, ale nie na powieść. Akcji w porównaniu do nic niewnoszących dialogów, czasem zupełnie zbędnie moralizatorskich, bo tego typu prawdy przekazuje się za pomocą samej treści, a nie rzuca słowami wprost, bo wtedy trącą sztampą, jest tu jak na lekarstwo. W efekcie sedno wydarzeń jest tak obleczone w całą masę rzeczy mających rozbudować całość do odpowiednich rozmiarów. I rozmiary udaje się osiągnąć, ale to tak, jakby chcąc ubrać się do wyjścia w zimny dzień zamiast kurtki założyć na siebie kilkanaście cienkich koszul. No niby można, niby też będzie ciepło, ale ani to wygodne, ani estetyczne.

 

Co „ciekawe”, ta powieść miała być zabawna, a jednak nic mnie tu nie śmieszyło. Ta powieść miała skupiać się na drużynie i postaciach – ciekawie dobranych, takich, wśród których musiało iskrzyć – ale wszystko to wydaje się liźnięte jedynie, a powinno być zgłębione. Nidro był dla mnie strasznie nijaki, wysilony. Sena miała potencjał, nic oryginalnego, postać złodziejki, jakich setki, jeśli nie tysiące, ale z tych, które jednak zawsze się lubi, ale jakoś mnie irytowała. Reszta w zasadzie, jakby ich nie było. Doceniam fajny pomysł na drużynę, ale zabrakło w niej pogłębienia i dojrzałości, bo warstwa słowna, jak wspominałem, idzie w infantylność, a nie tego potrzebowała ta przecież kierowana do starszego nieco czytelnika treść.

 

Tragedii nie ma, ale to jednak to dość przeciętna lektura. Mająca wiele fajnych elementów, które aż prosiły się o mocniejsze zaakcentowanie i wykorzystanie, mającą potencjał, ale nie udało się go wykorzystać. Mam jednak nadzieję, że autor wyciągnie wnioski i ciągnąc dalej swoją serię, da nam więcej frajdy, którą „Upadek Cesarstwa” może sprawić, gdy nad nim popracować.


Recenzja opublikowana na portalu Sztukater.

Komentarze