NELLY
RAPP NA TROPIE TAJEMNIC Z PRZESZŁOŚCI
„Nelly Rapp i tajna biblioteka”. Wiecie, że to już
dziewiętnasty tom serii? A mój dopiero pierwszy, choć lubię Widmarka. Zdarza
się, ale nic to, co miałoby znaczenie, bo wszystko, co o serii i bohaterach
wiedzieć musicie, wyjaśnione zostaje już na wstępie, a cała reszta to kawał
naprawdę bardzo, bardzo przyjemnej opowieści dla dzieci. Połączenie horroru, kryminału
i historii o przyjaźni, szybka i lekka w odbiorze i naprawdę sympatyczna. Warta
polecenia wszystkim młodym – nieważne ciałem to, czy duchem – czytelnikom.
A zatem tak. Główną bohaterką i zarazem narratorką
jest Nelly Rapp, dziewczynka, która działa jako Upiorna Agentka – czyli ktoś,
kto zajmuje się sprawami wszelkiej maści upiorów i duchów. Kiedyś w nie nie
wierzyła, teraz wie lepiej, jaki jest świat.
W tej części przygód do Upiornej Akademii, którą
prowadzi jej wujek Hannibal, przybywa hrabia Torsten Hottenröök herbu
Dymiczapka, który poszukuje wiadomości o swoim herbie i dlaczego znajdują się w
nim dwa złote królewskie berła. Odpowiedzi poszukiwał od wielu lat, przestudiował
całe mnóstwo dokumentów, ale niczego nie udało mu się dowiedzieć. Liczy, że zawierająca
wiele unikatowych książek biblioteka Akademii pozwoli ustalić fakty z przeszłości.
Ale to nie jedyna przeszłość, która wychodzi na
jaw. Nelly wraz z Wallem staje przed pytaniem kto i kiedy otworzył Upiorną Akademię.
I kto był jej pierwszym agentem. Do tej pory myślała, że za wszystkim stał wuj
i LENA-SLEVA, ale wychodzi na to, że wcale nie, a samo miejsce istnieje od
wieków. Jakie tajemnice skrywa? I co przyjdzie jej z ich odkrycia?
Prozę Martina Widmarka odkryłem parę lat temu, gdy
w moje ręce wpadła książeczka „Pieśń Szamana”. Urzekła mnie, nie powiem i
chociaż z autorem nie miałem wiele do czynienia i nie czytałem chociażby „Biura
Detektywistycznego Lassego i Mai”, czyli chyba jego najbardziej znanej serii
(do tej pory wyszły jakieś 33 tomy), to właśnie cykl „Dawid & Larisa”, z którego
pochodzi „Pieśń” jest dla mnie najlepszym, co autor ma do zaoferowania. Ale
„Nelly Rapp” też jest udana, może nieco mniej, może prostsza, może bardziej
skierowana do dzieci, a jednak bardzo przyjemna.
Jako, że od dziecka uwielbiam horrory, takie połączenie
fantastki, grozy, kryminału i dziecięcych opowieść jest mi nie tylko dobrze
znane, ale i bardzo przeze mnie lubiane. A ta książka właśnie tego mi
dostarczyła. Nie ma tu grozy, jako takiej, nie straszy – bo i nie ma tego robić
– ale jest zagadka, jest tajemnica, jest też klimat. Rzecz, jak pisałem, od
strony pisarskiej jest bardzo prosta, niewymagająca, w sam raz do samodzielnego
czytania przez dzieci (można to łyknąć w godzinkę), ale jednocześnie nie jest infantylna,
nie traktuje czytelnika, jakby nie potrafił niczego zrozumieć. I to się ceni.
Dodatkowo rzecz poza tym, że dostarcza mnóstwa
frajdy jest też ładnie w swej prostacie zilustrowana. Grafiki są czarnobiałe, z
odcieniami szarości, ale jest w tym urok. Jest też oldschoolowy magia, bo ileż
to dzieł literatury dziecięcej wyglądało podobnie w czasach moich szczenięcych
lat – i to u takich dziadersów, jak ja, działa na sentyment, nie przeczę. Do
tego „Nelly Rapp” jest bardzo ładnie wydana, w twardej oprawie i… W zasadzie to
już wszystko. Wszystko wiecie, książeczka jest warta uwagi, czy znacie
poprzednie części, czy nie, a po lekturze chce się więcej.
Recenzja opublikowana na portalu sztukater.
Komentarze
Prześlij komentarz