Faceci w gumofilcach (audiobook) – Andrzej Pilipiuk (czyta: Grzegorz Pawlak)

DZIESIĄTKA JAKUBA

 

Jakub Wędrowycz i audiobooki. No lubię, lubię, bo Pawlak robi taką robotę, że nawet jak u Pilipiuka coś mi nie podeszło, podchodzi mi w jego wykonaniu i tyle. Niedługo wychodzi tom jedenasty, więc ja sobie wróciłem do dziesiątki, ale w wersji audio. Książka zaliczona, więc zaliczam i audiobooka (i taka refleksja, że szkoda, że nie ma tych książek do słuchania fizycznie, że trzeba jednak kupić mp3 i bezdusznie, cyfrowo wszystko, zamiast mieć taki fajny kwadratowy kartonik z grafiką, z płytką w środku itp.), bo już sporo czasu minęło, większość opowiadań zatarła się w pamięci, a w oczekiwaniu na nowe, można sobie puścić po jednym tekście na raz i pośmiać się trochę niezobowiązująco. Więc puściłem. Pośmiałem. Nienajlepszy to tom serii, ale całkiem przyjemnie wchodzi. Nie ma tu nic, co by go wyróżniło, nic, co by podkreśliło, że to dziesiątka, że to jubileusz i w ogóle (liczę, że jedenasty jednak taki wyróżnik posiadał będzie, w końcu to 30-lecie Jakuba), ale jest to, co fani lubią – a czego przeciwnicy nienawidzą.

 

Jakub Wędrowycz, egzorcysta, najtwardszy w gminie zakapior, nieprzeciętny moczymorda, awanturnik, kłusownik, który niejednego psa sąsiadom zjadł, złodziej drewna, bimbrownik, seryjny morderca Bardadków – choć czy zabić Bardaka to morderstwo? – który przy okazji córki bardackie bałamucił… Długo by wymieniać. No ktoś taki we wszelkie kłopoty ciągle się pakuje, jakieś przygody wciąż przeżywa, zmaga się z tym i owym. A to jakieś dziecko, wisielec chyba na jego drzewie, okazuje się mieć zawiązek z czymś zwanym child alert, a to śnieg spada na Świętego Marcina, jak za dawnych lat, a chyba nie tak powinno być, to znów ktoś chce na śmieciach zbić interes, ale o co mu chodzi w tej jego ofercie darmowej utylizacji odpadów? I dużo, dużo więcej, bo cofniemy się do lat jego młodości, czyli czasów wojny i przekonamy się, co ta ma wspólnego z myciem zębów…

 

Jak jest z Jakubem, każdy kto miał z nim styczność wie. Można lubić, można nie lubić, można też być w zasadzie obojętnym albo mieć stosunek stricte ambiwalentny. Jak i do pisarstwa Pilipiuka. Mi chyba bliżej do tego ostatniego określenia, bo są rzeczy, które w „Jakubie” lubię, i są których nie trawię. A „Wędrowycza” czytam, jak chcę się bezmyślnie pośmiać. Czytam, albo słucham, a Pawlak dzięki swojemu wiejskiemu zaciąganiu sprawia, że to się śmieszniej słucha, niż czyta. Ambicji w tym zero, chociaż czasem zdarzają się komentarze na tematy społeczne czy polityczne i spoko, fajnie, ale mało tego. Czasem też mało w tym treści, bo mam wrażenie, że Pilipiuk traktuje historie z egzorcystą jako dowcipy czy skecze, a nie pełnoprawne teksty literackie. Ale jest w tym tomie też kilka lepszych rzeczy. Najbardziej podszedł mi „Dentystyczny Batalion Karny”, bo jest treść, jest trochę dodawania do biografii Jakuba, jest też po prostu fajna historyjka. Podobnie, jak nastrojowe „Ocieplenie klimatu”.

 

Całość to, wiadomo, klasycznie, niewyszukane teksty z niewyszukanym humorem. Porcja zaściankowości i zacofania, a jednocześnie sentyment za wiejską – wieśniacką? – prostotą, swojskością, tym odetchnięciem od miejskiego powietrza pachnącego spalinami – co z tego, że w tym oddechu czuć gnojówkę i opary pędzonego samogonu? Do tego mamy przygody, fantastykę, czasem horror, czasem wszystko inne, mamy wątki obyczajowe, a przede wszystkim mamy tego charakternego dziada, który w gumofilcach przemierza wojsławickie drogi i pokazuje nam komu mordę obić, z kim można spokojnie się napić i co czai się tu i ówdzie. A czai się wiele, oj wiele, bo malownicza to okolica, a ludność jeszcze bardziej barwna. Zresztą co tam ludność, tu potrafi czaić się coś więcej. I bywa niebezpiecznie, ufać bardzo nie ma komu, mentalność z czasów komuny ma się dobrze, ale… No czasem tego się chce. Odpoczęcia od codzienności w tak szemranym towarzystwie. Tym bardziej, że towarzystwo to znane, krzywdy swojemu nie zrobi, a starym znajomym da coś od siebie (kto czytał „Upiora w ruderze” poczuje się tu w pewnym momencie, jak w domu, spotykając znajome szlachcianki). A że Pilipiuk pisze poprawnie, nie zgrzyta to, nie drażni… sami wiecie.

 

No to co? No to można. Kto lubi, śmiało, wiadomo. Czy lepsza jest wersja do czytania, czy do słuchania, to już kwestia indywidualnych odczuć. Ja lubię obie. Z natury wolę czytać, bo wtedy najlepiej się skupiam, wnikam i w ogóle. A słucham potem, dla przypomnienia i dopełnienia wrażeń, bo jednak to, jak Pawlak ożywia bohaterów swoim głosem, nadając każdemu z nich charakterystycznych cech i odwalajac kawał dobrej roboty na każdym polu, daje masę frajdy.

Komentarze