DZIESIĄTKA
JAKUBA
Jakub Wędrowycz i audiobooki. No lubię, lubię, bo
Pawlak robi taką robotę, że nawet jak u Pilipiuka coś mi nie podeszło, podchodzi
mi w jego wykonaniu i tyle. Niedługo wychodzi tom jedenasty, więc ja sobie
wróciłem do dziesiątki, ale w wersji audio. Książka zaliczona, więc zaliczam i
audiobooka (i taka refleksja, że szkoda, że nie ma tych książek do słuchania fizycznie,
że trzeba jednak kupić mp3 i bezdusznie, cyfrowo wszystko, zamiast mieć taki
fajny kwadratowy kartonik z grafiką, z płytką w środku itp.), bo już sporo
czasu minęło, większość opowiadań zatarła się w pamięci, a w oczekiwaniu na
nowe, można sobie puścić po jednym tekście na raz i pośmiać się trochę
niezobowiązująco. Więc puściłem. Pośmiałem. Nienajlepszy to tom serii, ale całkiem
przyjemnie wchodzi. Nie ma tu nic, co by go wyróżniło, nic, co by podkreśliło,
że to dziesiątka, że to jubileusz i w ogóle (liczę, że jedenasty jednak taki
wyróżnik posiadał będzie, w końcu to 30-lecie Jakuba), ale jest to, co fani
lubią – a czego przeciwnicy nienawidzą.
Jakub Wędrowycz, egzorcysta, najtwardszy w gminie
zakapior, nieprzeciętny moczymorda, awanturnik, kłusownik, który niejednego psa
sąsiadom zjadł, złodziej drewna, bimbrownik, seryjny morderca Bardadków – choć
czy zabić Bardaka to morderstwo? – który przy okazji córki bardackie bałamucił…
Długo by wymieniać. No ktoś taki we wszelkie kłopoty ciągle się pakuje, jakieś
przygody wciąż przeżywa, zmaga się z tym i owym. A to jakieś dziecko, wisielec
chyba na jego drzewie, okazuje się mieć zawiązek z czymś zwanym child alert, a
to śnieg spada na Świętego Marcina, jak za dawnych lat, a chyba nie tak powinno
być, to znów ktoś chce na śmieciach zbić interes, ale o co mu chodzi w tej jego
ofercie darmowej utylizacji odpadów? I dużo, dużo więcej, bo cofniemy się do
lat jego młodości, czyli czasów wojny i przekonamy się, co ta ma wspólnego z
myciem zębów…
Jak jest z Jakubem, każdy kto miał z nim styczność
wie. Można lubić, można nie lubić, można też być w zasadzie obojętnym albo mieć
stosunek stricte ambiwalentny. Jak i do pisarstwa Pilipiuka. Mi chyba bliżej do
tego ostatniego określenia, bo są rzeczy, które w „Jakubie” lubię, i są których
nie trawię. A „Wędrowycza” czytam, jak chcę się bezmyślnie pośmiać. Czytam,
albo słucham, a Pawlak dzięki swojemu wiejskiemu zaciąganiu sprawia, że to się
śmieszniej słucha, niż czyta. Ambicji w tym zero, chociaż czasem zdarzają się
komentarze na tematy społeczne czy polityczne i spoko, fajnie, ale mało tego. Czasem
też mało w tym treści, bo mam wrażenie, że Pilipiuk traktuje historie z egzorcystą
jako dowcipy czy skecze, a nie pełnoprawne teksty literackie. Ale jest w tym
tomie też kilka lepszych rzeczy. Najbardziej podszedł mi „Dentystyczny Batalion
Karny”, bo jest treść, jest trochę dodawania do biografii Jakuba, jest też po
prostu fajna historyjka. Podobnie, jak nastrojowe „Ocieplenie klimatu”.
Całość to, wiadomo, klasycznie, niewyszukane teksty
z niewyszukanym humorem. Porcja zaściankowości i zacofania, a jednocześnie sentyment
za wiejską – wieśniacką? – prostotą, swojskością, tym odetchnięciem od
miejskiego powietrza pachnącego spalinami – co z tego, że w tym oddechu czuć
gnojówkę i opary pędzonego samogonu? Do tego mamy przygody, fantastykę, czasem
horror, czasem wszystko inne, mamy wątki obyczajowe, a przede wszystkim mamy
tego charakternego dziada, który w gumofilcach przemierza wojsławickie drogi i
pokazuje nam komu mordę obić, z kim można spokojnie się napić i co czai się tu
i ówdzie. A czai się wiele, oj wiele, bo malownicza to okolica, a ludność
jeszcze bardziej barwna. Zresztą co tam ludność, tu potrafi czaić się coś
więcej. I bywa niebezpiecznie, ufać bardzo nie ma komu, mentalność z czasów
komuny ma się dobrze, ale… No czasem tego się chce. Odpoczęcia od codzienności w
tak szemranym towarzystwie. Tym bardziej, że towarzystwo to znane, krzywdy
swojemu nie zrobi, a starym znajomym da coś od siebie (kto czytał „Upiora w
ruderze” poczuje się tu w pewnym momencie, jak w domu, spotykając znajome
szlachcianki). A że Pilipiuk pisze poprawnie, nie zgrzyta to, nie drażni… sami
wiecie.
No to co? No to można. Kto lubi, śmiało, wiadomo. Czy
lepsza jest wersja do czytania, czy do słuchania, to już kwestia indywidualnych
odczuć. Ja lubię obie. Z natury wolę czytać, bo wtedy najlepiej się skupiam,
wnikam i w ogóle. A słucham potem, dla przypomnienia i dopełnienia wrażeń, bo
jednak to, jak Pawlak ożywia bohaterów swoim głosem, nadając każdemu z nich charakterystycznych
cech i odwalajac kawał dobrej roboty na każdym polu, daje masę frajdy.
Komentarze
Prześlij komentarz