Beznadziejna okładka, beznadziejne historie prezydenckie i… Tak, kolejna świetna opowieść zajmująca resztę tomu. tak w skrócie przedstawia się album „Amazing Spider-Man: Election Day”. Nie mam pojęcia kto wybrał tę niepasującą grafikę z Obamą, jako reprezentanta (wiem, wiem, ten numer z Obamą się sprzedał, więc liczyli, że i trade zejdzie lepiej epatując taką tandetą, ale w zasadzie nijak się to ma do wnętrza), nie wiem, kto wybrał taki kiepski tytuł, ale wiem, że warto po ten tom sięgnąć, bo najważniejsza historia, która sporo dopowiada i domyka również niemało, jest tym, co robi robotę.
Zacznę od bonusu, który właściwie powinien
znaleźć się na końcu poprzedniego tomu, ale ostatecznie wylądował tutaj. Spidey pomaga Obamie w dniu
zaprzysiężenia. Czytać się to co prawda da, ale ani graficznie, ani rysunkowo
zeszyt ten nie oferuje niczego dobrego. Jedynie mdlący patos, tandetną treść i
nudę. Ale nie dla niego przecież sięga się po ten album.
Tak jednak docieramy do najważniejszej opowieści, gdzie Spider-Man znów ma kłopoty. Ale kiedy ich nie ma?! Tym razem jednak zostaje postrzelony i poważnie ranny musi uciekać przed policją. A tymczasem Carlie trafia na ślad Spider Tracer Killera! Natomiast w mieście zaczyna się dużo dziać. Trwa głosowanie na burmistrza i wszystkich ogarnęła wyborcza gorączka.
Jakby tego było mało, Harry postanawia oświadczyć
się Lily, ale czy dziewczyna zechce za niego wyjść? Na dodatek na horyzoncie
znów pojawia się Menace, a odkrycie jej tożsamości będzie dla wszystkich
wielkim szokiem. W międzyczasie policja zaczyna polować na Pająka, a Carlie
trafia w sam środek problemów, które mogą skończyć się dla niej tragicznie…
W tym tomie wreszcie, nareszcie, po kilkudziesięciu zeszytach
odwlekania twórcy zdecydowali sprężyć się i odpowiedzieć na najważniejsze
pytania, jakie w serii ciągną się od początku „Brand New Day”. Kto kryje się
pod maską Menace? Kim jest Spider Tracer Killer i dlaczego wrabia Spider-Mana? Itp.,
itd. Nie wszystkie pytania znajdują tu swoje odpowiedzi, nie każdy wątek został
poruszony, ale przecież nie chodziło o to, by w kilka zeszytów wyjaśnić
wszystko, a po prostu by zaserwować dobrą opowieść, która skończy wreszcie z
niektórymi wątkami i tak się stało.
Ta główna historia o dziwo jest świetnie napisana, rewelacyjnie zilustrowana (niezastąpiony John Romita Jr., uzupełniony o doskonały w swej brudnej prostocie, nastrojowy kolor, robi wielkie wrażenie), a całość pozostawia taki niedosyt, że po prostu chce się czytać dalej. Aż szkoda, że to już koniec, a przynajmniej koniec pewnego etapu (a właściwie pewnego etapu pewnego etapu, bo nawet BND nie jest tu zakończone (właściwie to kwestia złożona, bo logo Brand New Day pojawia się tylko na numerach 546-564, ale jednocześnie zbiorcze wydanie serii obejmuje numery #546-601, podczas gdy fani i tak uważają, że całość kończy się na numerze #647, bo wtedy kończą się wątki zapoczątkowane w pierwszych numerach BND).
Wracając zatem do tego końca to nie tyle koniec, ile po prostu jeszcze jeden przystanek na długiej drodze. I można rzecz, że na szczęście, bo wciąż wiele kwestii pozostaje otwartych, a że już niedługo w serii zapanują równie świetne i mocne wydarzenia i będzie na co popatrzeć. Ale o tym w kolejnych tekstach.
Komentarze
Prześlij komentarz