Wszystko jest iluzją – Henry Kuttner

PRZYZIEMNE ODERWANIE SIĘ OD ZIEMI

 

Jest drugi tom opowiadań Kuttnera. Po świetnym „Czytelniku, nienawidzę cię!” skupionym głównie na wynalazcy Gallowayu Gallegherze przyszła pora na teksty oscylujące wokół Hogbenów, zbierając wszystkie poświęcone im tekstu plus nieco pobocznych rzeczy, które jednak nadal są znakomite i pokazują nam potęgę wyobraźni autora. A przy okazji dostarczają dobrej, pomysłowej, nadal jakże świeżej i urzekającej fantastyki, która spodoba się każdemu miłośnikowi, który w gatunku szuka więcej, niż tylko lekką rozrywkę.

 

W antologii, o ile nie pomyliłem się w liczeniu, czeka na nas trzynaście opowiadać. Ponad jedna trzecia z nich, bo pierwsze pięć, to teksty poświęcone Hogbenom, czyli rasie mutantów wywodzących się z Atlantydy. Bohaterowie tych tekstów to specyficzna zbieranina, która na dodatek posiada pewne moce. Będąc kimś takim, jak oni, trudno jest żyć spokojnie, a oni jednak tego właśnie by chcieli.

Reszta to różne samodzielne teksty, a to o wynajęciu mieszkania pewnemu dziwnemu lokatorowi, to znów o pewnym domu, który…, albo – zekranizowaną zresztą – opowieść o pewnym radiu…

 

Jakie są opowiadania Kuttnera? Pomysłowe, to raz. Lekkie, bardzo przyjemne, wchodzące płynnie, to dwa. Ale też i zabawne, co nie znaczy, że pozbawione ciężaru. A z tym ciężarem wiąże się coś jeszcze: przesłanie, kwestie zostawione nam do przemyślenia, rozważenia, pochylenia się nad nimi i zastanowienia. Jest tu satyra, bywają mroczne rzeczy, bywa czasem iście komiksowo, bo ta rodzinka z mocami przypomina nieco komiksy superhero, chociaż jednocześnie to inna estetyka i nawet jeśli nie na serio, to na serio właśnie. Jakkolwiek dziwnie to brzmi. Bo Kuttner, nieważne jak bardzo odrywa się od ziemi, zawsze się jednak tego co przyziemne, co ludzie i dotyczące każdego z nas trzyma. Dzięki temu jego teksty nie tylko fascynują tym, co nieznane, ale też i pozwalają nam poczuć się blisko bohaterów, zidentyfikować z nimi, och życiem i problemami. I to tu jest.

 

W tych samodzielnych tekstach, niepowiązanych z Hogbenami, widać też coś jeszcze. Takie oldschoolowy podejście do fantastyki, które ma w sobie coś z SF, coś z horroru nawet, ale i sporo dobrego, obyczajowego zaplecza. Niekiedy miałem wrażenie, że czytam teksty, które mógłby napisać chociażby Richard Matheson, gdyby jednak swoje teksty pisał mniej serio, jednocześnie wcale nie porzucając poważnego podejścia. I takich sprzeczności, które nie kłócą się ze sobą, a wzajemnie dopełniają, pełna jest jego literatura. I to mnie kupuje. Takie rzeczy zresztą uwielbiam od zawsze. taką fantastykę, która urzekła mnie lata temu i wciąż urzeka, teraz chyba nawet bardziej nuż kiedyś, kiedy zderzyć ją ze współczesną literaturą tego typu.

 

A skoro o tym mowa… Większość zebranych tu tekstów jest polskim czytelnikom już znana, ale jest też kilka zupełnie nowych. I fajnie. Kto czytał i zna, może sobie odświeżyć i poznać coś nowego – ja, przyznam się, tak lubię serię „Wehikuł czasu”, że nawet tomy, które znam, czy miałem na półce w innym wydaniu, odświeżam sobie i bawię się doskonale, ale to właśnie przez to, albo dzięki temu, że współczesna literatura tak bardzo mnie zawodzi: wolę wrócić do klasyki, jeszcze raz przeżyć coś, co znam, bo wiadomo, przez lata sporo zapomniałem i mogę odkryć na nowo – kto nie czytał, ma doskonała, piękną okazję poznać. Więc poznawajcie, bo warto.


Recenzja opublikowana na portalu sztukater.

Komentarze