Trucizna (audiobook) – Andrzej Pilipiuk (czyta: Grzegorz Pawlak)

JAK ZAWSZE

 

I kolejny audio-Jakub za mną. „Trucizna”, bo o nim mowa, to taki tom, który jakoś nie zapadł mi w pamięć. Jakiś taki mniej wyrazisty niż inne, raczej bez tekstów, które zostałyby ze mną na dłużej, ale mający czasem coś zabawnego do zaoferowania. Tradycyjnie to takie pomieszanie z poplątaniem, trochę tego, trochę tamtego, bez większej spójności. Ale to, jak to wszystko podaje nam Pawlak sprawia, że naprawdę przyjemnie się tego słucha i jako formę odreagowania, coś do przesłuchania w trakcie podróży, biegania, ćwiczeń czy jakichś robótek domowych będzie jak znalazł. O ile, oczywiście, tego typu lekkie, proste i z niewyszukanym humorem rzeczy lubicie.

 

Jakub Wedrowycz to alkoholik, miłośnik dań z psów i wielki wyznawca alkoholu spożywanego bez umiaru. Od dekad toczy zaciekły bój z rodem Bardaków, miejscowej policji umila czas i spędza dnie z kumplem wyznającym podobną filozofię życiową, co on. I tak toczy się jego życie, życie pełne przygód i niebezpieczeństw, bo Wędrowycz to przecież egzorcysta. Amator, co prawda, ale za to jakże skuteczny!

A w czym skuteczny jest tym razem? Cóż, w jego życiu dzieje się, jak zwykle, dużo. W tytułowym opowiadaniu, po śnie o Bardakach i odkryciu istnieniu pamięci wody, postanawia zastosować homeopatyczne trucie wrogów. Do tego opowiada wnuczkowi prawdę o smoku wawelskim, postanawia urządzić sobie dwuletnie wakacje, w których będą mu przeszkadzać urzędnicy chcący, by oczyścił czarny punkt na szosie, zagra z  diabłem w karty, spotka się z pewnym pisarzem czy wpadnie na trop poszukiwanej przez jego ojca flaszki niewypijki! A to, oczywiście, jedynie fragment tego, co na niego czeka na stronach tego tomu, gdzie czają się zombiaki, wampiry walczący na wojnie w Iraku czy pewna niekumata, ale za to ładna i cwana wróżka zębuszka!

 

Co właściwie można powiedzieć o tym tomie? Chyba przede wszystkim to, że Pilipiuk tym razem nie porwał się na żadną naprawdę długą formę o Jakubie. Już nie będę oceniał czy dobrze to, czy źle, każdy ma swoje zdanie na ten temat. Po prostu dzięki temu dostajemy serię opowiadań, które spójne ze sobą nie są, ale nie ma to znaczenia. Okej, tym razem mocniej rzuca się w oczy to, że to bardziej takie skecze, żarty, niż pełnoprawne teksty literackie, do tego często zakończenia są jakby ucięte, więc przydałoby się niekiedy to pociągnąć, wydłużyć, bo te dłuższe historie, jak fajnie bawiąca się faktami historycznymi i legendami reinterpretacja historii o smoku wawelskim, o wiele lepiej wypadają, ale poziom jest całkiem przyzwoity, nawet jeśli jednocześnie jeden z najmniej wyrazistych.

 

Poza tym bardziej niż inne, oparty został na wszelkiej maści legendach i podaniach, odniesieniach do innych dzieł i metafikcyjnej, metatekstualnej zabawie, w której Pilipiuk odwołuje się do siebie i własnej twórczości („Operacja: Dzień Wskrzeszenia”), innych autorów (Verne, Twardoch), czy nawet wydawcy (Jakub zjawia się w pewnym momencie pod siedzibą wydawcy, Fabryki słów, która nawet w jego rzeczywistości wydaje książki o nim, a i jakoś całość, jak nigdy dotąd, miała w sobie jakiś taki posmak w stylu „Świata według Kiepskich” ). I czasem jest tego zwyczajny przesyt, więc lepiej czytać tekst, dwa raz na jakiś czas, a nie łykać całość na raz. Ale dlatego właśnie wersja audio, pochłaniania przy okazji innych zajęć, w małych porcjach, dobrze działa.

 

No i w zasadzie tyle. „Trucizna” to co prawda dla mnie tom otwierający okres, który w serii charakteryzuje pewien brak inwencji, bardziej skrótowe i skeczowe podejście i mniej charakterystycznych, zapadających w pamięć momentów. Przed „Trucizną” wszystko było bardziej wyraziste i charakterne, a wiele tekstów wspomina się długo po lekturze, od niej jednak zaczął się czas, gdzie takich historii niemal już nie ma. Tak czy inaczej… Po prostu kolejna porcja tego samego. Ale w wykonaniu takim, jak Pawlaka – Pilipiuk pisze poprawnie, nieźle, acz niewyróżniająco się, za to lektor wyciska z tych jego słów wszystko, co najlepsze – zawsze miło wchodzi.

Komentarze