NAJPIĘKNIEJSZA OPOWIEŚĆ MIŁOSNA ŚRÓDZIEMIA
15 września bieżącego roku minęło dokładnie czterdzieści lat od premiery pierwszego wydania „Silmarillionu” – opus magnum J.R.R. Tolkiena. Książki, co warto nadmienić, wydanej pośmiertnie, jako że autor „Hobbita” i „Władcy pierścieni” do ostatnich chwil nie potrafił przestać poprawiać owego legendarium, choć robił to właściwie odkąd tylko zaczął się zajmować pisaniem, jeszcze zanim cokolwiek opublikował. Wśród wielu opowieści, które złożyły się na „Silmarillion”, znalazła się także historia miłości Berena i Lúthien, która właśnie ukazała się na naszym rynku jako samodzielna książka. I trzeba przyznać, że ta skrupulatnie odtworzona z różnych tekstów legenda, robi wielkie wrażenie, raz jeszcze zabierając czytelników do magicznej krainy Śródziemia, by przeżyli niesamowite przygody.
Historia miłości Berena i Lúthien jest dość prosta. Oto człowiek spotyka elfkę, ale nie taką zwykłą, bo najpiękniejszą z istot, jakie kiedykolwiek chodziły po Ziemi. Widzi ją, jak śpiewa i tańczy w lesie, zakochuje się i ostatecznie prosi jej ojca, Thingola, o rękę. Ten jednak stawia mu pewien, zdawałoby się niemożliwy do wypełnienia, warunek – Beren musi zdobyć Silmarila z korony Morgotha. Czy będzie w stanie to zrobić, skoro Morgoth jest tak potężnym wrogiem? I jak potoczą się losy jego miłości?
Historia o Berenie i Lúthien była tak istotna dla twórczości Tolkiena, że nawet imiona pary kochanków znalazły się wypisane na nagrobku pisarza i jego żony. A przecież za życia autora czytelnicy niewiele dowiedzieli się na temat tych postaci – poznali jedynie krótki poemat, który we „Władcy Pierścieni: Drużynie Pierścienia” przytoczył swoim towarzyszom Aragorn (poemat będący poniekąd odbiciem jego własnych losów). W pełni tę historię mogli przeczytać dopiero w „Silmarillionie”, wydanym trzy lata po śmierci Tolkiena. Była jednak nie autonomiczny tworem, a częścią olbrzymiej całości, bardzo istotną, bo mającą wielki wpływ na opisywane wydarzenia. Pomysł syna autora, Christophera, by zaprezentować ją czytelniom jako samodzielną opowieść wydawał się więc dość karkołomnym wyczynem. Z drugiej strony podobna sztuka udała się już wcześniej, kiedy inna z ważnych historii „Silmarillionu”, „Dzieci Húrina” ukazały się jako powieść. Tym razem jednak Christopher chciał ukazać za pomocą książki także coś jeszcze, ewolucję samej historii. Czy to wszystko udało się w tym przypadku?
Tak. To nie ulega wątpliwości. W ręce czytelników trafia pełna wersja opowieści o miłości Berena i Lúthien, wzbogacona o wątki, które dotychczas znali jedynie czytelnicy „The History of Middle-earth”, ale wreszcie ułożone chronologicznie i złączone w jedną, fascynującą całość. Jednocześnie możemy śledzić, jak rozwijał się sam tekst, dostajemy bowiem zarówno ten pisany prozą, jak i „Balladę o Leithian”, nigdy niedokończoną, wczesną wersję tytułowej historii (tę otrzymujemy w wersji polskiej oraz oryginalnej). Wszelkie watki wymagające szerszego kontekstu i znajomości „Silmarillionu” zostają tu wyjaśnione, a w ręce czytelników trafia niezwykła opowieść o miłości człowieka i elfki – pierwszej takiej w historii Śródziemia – ale też i zapis pracy twórczej, pokazujący ewolucję całości od poematu, do wersji ostatecznej.
A wszystko to w przepięknie wydanej książce. Wzbogacone o dziewięć kolorowych ilustracji Alana Lee, artysty, który swoimi pracami ozdobił nie tylko „Władcę Pierścieni”, ale też i był autorem szkiców konceptualnych do filmowej adaptacji, a także otrzymał Oscara za najlepszą scenografię do „Powrotu Króla”. Oczywiście grafik w „Berenie i Lúthien” jest zdecydowanie więcej, pozostałe są wprawdzie czarno-białe, ale robią równie wielkie wrażenie, co te barwne. A wszystko to w bardzo ładnie stylizowanym tomie, zamkniętym w twardej oprawie, który pięknie prezentuje się na półce. Dla miłośników Tolkiena to absolutne musisz-to-mieć, fani fantasy też będą bawić się doskonale, nawet jeśli nie znają „Silmarillionu”. Polecam zatem bardzo gorąco.
Komentarze
Prześlij komentarz