Szkoła fobii: Duńskie sztuki współczesne Agencja Dramatu i Teatru - Caderholm Nikolaj Dalager, Stig Werdeline, Nikoline Flygare, Us Vido, Kari Kjeldgaard, Lars Husted
Chyba zacznę od tego, że z duńskim teatrem do
czynienia nie miałem. Bo i jak? Bo i gdzie? A zresztą czy musiałem, żeby mniej
więcej wiedzieć jakie to jest, z czym się je i jak to wygląda? Nie, bo
uwielbiam kino Larsa von Triera – a i paru innych twórców z okolic, z Lukasem
Moodyssonem (wiem, że to Szwed, ale i geograficznie, i estetycznie mu blisko) i
Thomasem Vinterbergiem na czele – a jeśli obejrzycie jego „Dogville” czy „Manderlay”,
filmy rozgrywające się na niemal teatralnych deskach, z jedynie dekoracjami na
scenie i wyrysowanymi na podłodze konturami budynków, ulic i miejsc,
zrozumiecie, jak blisko leży jedno od drugiego. Więc z ciekawością sięgnąłem po
„Szkołę fobii”. I znalazłem tu trochę tego, na co liczyłem, ale nie do końca.
A na co liczyłem? Na szaleństwo, na kontrowersje.
Na coś w stylu von Triera. Na jakąś większą niebanalność, także stylistyczną.
Wiem, że scenopisarstwo i dramatopisarstwo rządzą się swoimi prawami i nie mam
nic do tego. Kwestia jest jednak taka, że to wszystko opiera się na dialogach,
na rozmowach, które budują nam cały portret psychologiczny postaci, ich rys charakterologiczny
i w znacznej mierze współtworzą fabułę, a w większości przypadków – nie wiem
czy wina to tłumaczy, czy samych autorów, wskazywać palcem nikogo nie będę –
brzmią one drętwo, sztucznie, może nawet wysilenie.
Właściwie jedną rzecz czyta się tu tak naprawdę,
bezsprzecznie świetnie – „Dzwoni telefon”. Bo całkiem żywe to, przekonujące, krótkie,
ale sprawnie napisane, interesujące i z paroma trafnymi – i trafionymi –
momentami. Nie czułem tu tej sztuczności, płynne to wszystko było, naturalne.
Trochę zwyczajne, ale mimo świetnego tytułu książki, który wiele obiecuje,
zwyczajne jest tu wszystko. Nie ma jakiegoś wyrywania się przed szereg,
wzbijania nad ziemię, jest prosto, jest życiowo, ale jednak stonowanie,
ostrożnie, bezpiecznie bym rzekł. Jeśli taki jest współczesny teatr duński –
trochę też zresztą w samej książce przybliżony – to nie do końca rzecz dla
mnie. Spojrzeć bym mógł, wsiąknąć nie, bo zbyt zachowawcze to, zbyt zbliżone do
siebie nawzajem, nie rusza mnie to jakoś, nie stymuluje, nie skłania do zadumy.
Wolę już włączyć filmy von Triera, Vinterberga albo nawet Lone Scherfig, bo
bliżej mojego gustu i poczucia estetyki.
Ale nie jest źle. Jest też ciekawie, bo przecież dramat
„Między jawą a snem” też należy do tych udanych. A reszta, choć nie wybitna,
nie zawodzi jakoś szczególnie. Jednocześnie „Szkoła fobii” to też pewna szkoła
tego, jak dramatopisarstwo w ogóle wygląda – i mamy tu pewną różnorodność, bo
jeden z tekstów wzbogacony jest choćby o nuty piosenki w nim się pojawiającej.
A przy okazji mamy też całkiem sporo różnorodności, bo nie ma tu jednej metody
pisania. Jakieś ramy są, wytyczne też, ale autorzy, jak się przekonacie, mają
też własne podejście.
Niezła rzecz. I szybka w odbiorze. Może nie za
łatwa dla tych z taka formą nieobeznanych – mi w żaden sposób estetyka
scenariusza nie przeszkadza i nie wadzi, wyobraźnię potrafi pobudzić i w niczym
literaturze w moich oczach nie ustępuje – ale całkiem przyjemna. Chociaż
wolałbym coś jakościowo lepszego, bardziej poruszającego, angażujące. I mniej banalnego,
bo banału trochę to było. Może ktoś pokusi się o trzeci tom i zawrze jakieś
rzeczy nietypowe, a warte uwagi?
Recenzja opublikowana także na portalu Sztukater.
Komentarze
Prześlij komentarz