Po momentami iście rewelacyjnej opowieści „Shed”,
powrót do postaci Lizarda zapowiadał się ciekawie. I zdecydowanie również
ciekawie wypadł, szczególnie na tle ostatnich tomów serii. I nawet jeśli ilustracje
nie zachwycają, całość absolutnie warta jest poznania. Chociaż to już nie tak fenomenalna historia, jakby można było tego po niej oczekiwać.
Album zaczyna się od walki Spider-Mana i Lizarda. Walki,
która ostatecznie ma zakończyć wszystko. Jak to się jednak zaczęło?
Tu akcja cofa się w czasie o osiem godzin, kiedy Spider-Man i inni świętowali w klubie MJ zwycięstwo nad Octopusem i ocalnie świata. Wkrótce, dzięki zawodowym
sprawom, Peter będzie miał okazję pomóc Connorsowi. Szybko jednak okazuje się,
że może to nie być takie łatwe, a wydarzenia te doprowadzą nie tylko do
kolejnej walki z Lizardem, ale i starcia z Morbiusem, a cały ten pojedynek prowadzi nas ku... Właśnie, ku czemu? Plus na deser jest jeszcze bonus w postaci pewnego powrotu do klasyki dla tych, którzy stęsknili się za tym, jak to kiedyś było.
Lubię takie chwile jak ta, kiedy po wielce
zachwalanej, a jednak jedynie niezłej historii (patrz. „Ends of the Earth”) nagle
pojawia się całkiem udany (choć nie rysunkowo) komiks, który okazuje się
naprawdę znakomitą opowieścią. Wszystko dlatego, że zamiast atakować nasze
zmyły jeszcze jedną taką samą akcją, gdzie wszystko wali się w gruzy, a
bohaterowie walczą na śmierć i życie by ocalić świat, Slott skupia się na osobistych
problemach, emocjach i nucie (bo niestety na więcej go nie stać) psychologii. I
to o wiele bardziej przemawia do serca i umysłu, niż wielka rozwałka. Zwłaszcza, że to jednocześnie solidna historia typowa dla Pajęczaka, który nigdy nie stronił od tych bardziej obyczajowych rzeczy i miał na tym polu wiele do zaoferowania.
Historia Lizarda pozostaje na dodatek dynamiczna i
pełna akcja, ale na szczęście nią nie przytłoczona. Zabawa mimo rysunków jest
świetna, klimatyczna i po prostu warta poznania. Aż nie wierzę, że taki
przeciętny wyrobnik, jak Slott zrobił w końcu tak udaną fabułę. Tym bardziej,
że ostatnie kilka-kilkanaście tomów było raczej przeciętniakami zwiastującymi
wypalanie zawodowe i twórcze. Tu natomiast odbija się od dna i oferuje
opowieść, jaka satysfakcjonuje i jakiej można by oczekiwać po temacie, a nie
twórcy, wspartą na dodatek zeszytem „Untold Tales of Spider-Man #9”.
Jeśli zatem lubicie „Spider-Mana” to coś dla Was. Coś,
co można czytać bez większej znajomości tematu – choć warto orientować się w
ostatnich wydarzeniach – i naprawdę dobrze się bawić. A to więcej, niż po
Slottcie oczekiwałem.



Komentarze
Prześlij komentarz