BELLA NA
WOJNIE
Szósty tom „Armady” uderza w klimaty military
fiction, ale pomieszane mocno z komedią i iście mangową ekspresyjnością. Efekt?
A taki, że jak nie lubię militariów, a druga wojna światowa to temat tak mnie
interesujący, jak obserwowanie migracji dorosłych gąbek morskich, to ten album
wszedł mi miodnie. Duża w tym zasługa pójścia ekipy w kierunku, którym jakby
chcieli złożyć hołd Goscinnemy – żartów słownych, śmiesznych nazwisk i
obśmiewania narodowych przywar (tym razem padło głównie na Włochów). Mnie to
ujęło, kupiło i rozbawiło. Co tu dużo mówić, część jedna z najlepszych, choć
już na tym etapie opowieść jest bardziej złożona i powiązana fabularnie z
innymi odsłonami cyklu, niż to było w przypadku tomów 1-4.
Navis tym razem wybiera się do więzienia, odwiedzić
Rib’wunda, niegdyś przyjaciela, który przez machinacje rady, dla ratowania
swoich bliskich, zdradził ją. Niestety, w trakcie podróży zostaje zaatakowana,
najprawdopodobniej przez ludzi zajmujących się przejmowaniem nowoodkrytych
planet i rozbija się na pobliskiej planecie.
Jak to na nią przystało, nie trafia na nudny ani
spokojny glob. Miejsce, w którym się znalazła, rozdarte jest przez konflikt
między robotami zwanymi mekka, a rasą Gnomodżinnów, którzy mają swoje zasady:
dla jednego człowieka nie będą narażać oddziału, no chyba, że to bella –
kobieta – wtedy i wszyscy gotowi są iść na śmierć. I to właśnie pod ich opiekę
trafia Navis. Co wyniknie z jej pobytu tutaj?
Rozwala mnie ten tom. Klimat jak drugiej wojny
światowej, ruiny, pył, czołgi i żołnierze, niscy, bardzo włosko wykreowani,
którzy za „bellę” ginąć będą i masowo, chociaż są wśród nich tacy, którzy tych
„bell” się boją i nie potrafią z nimi rozmawiać. Rzecz podejmuje nieco tematyki
ważniejszej, próbuje iść w satyrę na chociażby tradycyjny podział ról
płciowych, konwenanse czy stereotypy płciowe i narodowe, ale tak naprawdę
odnosi się wrażenie, że liczy się szalona, skrząca się humorem i nutą absurdu
widocznego głównie w szacie graficznej (ach to hamowanie czołgiem) akcja. Co mi
pasuje, bo to jednak seria rozrywkowa, która potrafi zaoferować nieco głębi,
ale jednak chcemy się przede wszystkim rozerwać. Ma ten tom feministyczne przesłanie,
ale nienachalne i bynajmniej nieprzekombinowane, ma też sporo trafnych
spostrzeżeń, do tego fajnie uchwycony wątek SI (mimo, iż brak oczu jakoś mnie
nie przekonał), a i postacie naprawdę dają radę.
Graficznie to, chociaż mamy utrzymany trend poprzedniej odsłony serii, czyli pewne uproszczenie kreski, jest bardzo miodnie. Może i całość jest nieco prostsza, ale widać, że Buchet już nie eksperymentuje i znalazł dobrą na tę prostotę metodę. Nie ma już pewnych wpadek pod względem proporcji, a świetne uchwycenie zrujnowanego świata, pojazdów i gadżetów, plus doskonały kolor budujący wyśmienity klimat. No super mi to weszło, bawiłem się przednio – wrażenia podobne, jak przy tomach pierwszym i trzecim – i chociaż to tom przestojowy, mający odciągnąć nieco w czasie ważne wydarzenia, wypada lepiej niż niejeden tom ciągnący główną akcję. I tylko trochę żal, że w tym wydaniu mamy pierwszą, nie tak dynamiczną i dopracowaną okładkę, ale i ona ma swój urok.



Komentarze
Prześlij komentarz