Rok Potopu (Maddaddam #2) - Margaret Atwood

BEZWODNY POTOP


Twórczość kanadyjskiej pisarki, autorki kultowej „Pamięci podręcznej” poznałem całkiem niedawno temu za sprawą znakomitego „Oryksa i Derkacza”. Dziwnej, ambitnej powieści reprezentującej gatunek Science Fiction (a właściwie jego odmianę post apo), pozostającej jednak przede wszystkim zaangażowaną historią społeczno-obyczajową. Historią nie dla każdego, kontrowersyjną, mocną, ale na pewno wartą poznania. Podobnie rzecz się ma z jej kontynuacją w postaci „Roku potopu”, która ukazuje z innej perspektywy znane nam już wydarzenia i odpowiada przy okazji na kilka pytań.


Bliżej nieokreślona przyszłość. Świat się zmienił, podzielony, a właściwie rozdarty na dwa zupełnie odmienne „obozy”. Plebsopolia nastawiona jest na uciechy ciała. Żyjący tu ludzie nie dbają o to, co wokół, naturę podporządkowują sobie albo niszczą, a tempo życia jest zawrotne. W opozycji do nich znajdują się Boży Ogrodnicy złożeni z Adamów i Ew. Buntują się przeciw rozpasanej cywilizacji, żyją z pracy własnych rąk, ekologicznie, przetwarzając śmieci z Plebsopolii i  starając się jak najbardziej zbliżyć do natury. Przekonani o nadciągającej zagładzie wywołanej przeludnieniem i zachowaniem reszty mieszkańców planety, wierzą że są narodem wybranym, który jako jedyny ocaleje.

Toby i Ren to dwie kobiety, którym przyszło przetrwać te czasy i zapowiadany koniec ludzkości. Nadszedł Bezwodny Potop, większość, jeśli nie całe życie na Ziemi zginęło, a one zastanawiają się czy nie są jedynymi ocalałymi. Jedna zamknięta jest w klubie ze striptizem, druga tkwi w luksusowym spa, łączy je chęć ucieczki od tego nowego świata, ale pozostaje pytanie jakie okropieństwa spotkają na swojej drodze?


„Rok Potopu” to powieść dziwna. Z jednej strony jakże podobna do pierwszej części trylogii Maddaddam”, z drugiej zupełnie od niej inna. Pełna sprzeczności, które nie stoją jednak ze sobą w opozycji, a wręcz przeciwnie, uzupełniają się. Jak w rozdartym na dwie kasty świecie, tak i w samej książce brud przenikają się z tym, co piękne, a brutalność sąsiaduje tutaj z liryzmem. Kontrowersje nie biorą się jednak tylko ze specyfiki życia w Plebsopolii, ale też i tematyki religijnej. Ta w końcu zawsze wywołuje oburzenie – jednej to, czy drugiej strony.


Stylistycznie „Rok Potopu” prezentuje się naprawdę znakomicie. Ambicje dzieł Atwood widać bowiem nie tylko w ich treści, ale również i języku i kompozycji. Wprawdzie do fabuły tej książki wkradło się nieco chaosu, ale ten drobny minus rekompensują pozostałe elementy, jak znakomite pod względem psychologii postacie, fascynująca kreacja świata po zagładzie oraz analiza kondycji gatunku ludzkiego.


Podsumowując, „Rok Potopu” to udane, ciekawe i ambitne społeczne SF. Warte poznania i przemyślenia. Nieznacznie tylko słabsze od rewelacyjnego „Oryksa i Derkacza”. Polecam.

Komentarze