Uncanny X-Men #3: Dobry, zły, Inhuman - Brian Michael Bendis, KrisAnka, Chris Bachalo, Marco Rudy


DOBRE, ZŁE I NA ZAKUPACH


Wśród licznych pozycji wydawanych pod szyldem Marvel Now obie serie o X-Menach pisane przez Briana Michaela Bendisa zdecydowanie należą do tych najlepszych. Autor miał bowiem ciekawy pomysł nie tylko na odświeżenie przygód mutantów, ale także na poprowadzenie ich w sposób przystępny dla nowych czytelników. Do tego na łamach obu tytułów zebrał najważniejsze dla cyklu motywy, dodał do tego mnóstwo akcji niedającej bohaterom nawet chwili wytchnienia, a przy okazji postarał się by nie była to jedynie pusta, lekka rozrywka. Trzeci tom „Uncanny X-Men” znakomicie kontynuuje zaczęte wcześniej wątki, nie stroniąc przy okazji od humoru i dostarczając porcji konkretnej zabawy na dobrym poziomie.


Kurz po „Bitwie Atomu” jeszcze dobrze nie opadł, ale korzystając z odrobiny spokoju Scott stara się jak najintensywniej szkolić swoich mutantów. Emma Frost w tym czasie dostrzega potencjał w Deedsie i postanawia uczynić z niego najpotężniejszego członka oddziału. Kiedy do drużyny dołącza Kitty Pride, a wraz z nią reszta przeniesionego z przeszłość pierwszego składu X-Men, dziewczyny decydują wybrać się do Londynu… na zakupy. Ich babski wieczór zostaje brutalnie przerwany przez wybuch bomby terrigenezy (efekt wydarzeń „Nieskończoności”), który doprowadza do przebudzenia się uśpionych mocy członków Inhumans. Mutantki są zmuszone wkroczyć do akcji, ale potęga wyzwolona w niejakim Geldhoffie przerasta ich połączone siły… Tymczasem Magneto prowadzi swoją samotną misję. Do czego to wszystko doprowadzi mutantów, którzy nigdy nie mieli lekkiego życia?

 

Bendis po raz kolejny nie zawodzi. Ten tom znajdujący się na styku dwóch wydanych w zeszłym roku crossoverów Marvela być może i jest opowieścią przejściową pozbawioną większych konsekwencji dla X-universum, ale jakże świetnie poprowadzoną. Dodanie spokojniejszych wątków codziennych (mówię oczywiście o babskich zakupach) było strzałem w dziesiątkę – zresztą to kobiety wiodą w tym tomie, choć nie są przecież głównymi bohaterkami serii, i doskonale odnajdują się w tej roli. Wnoszą więcej humoru i lekkości, choć nie brak między nimi spięć. Nie oznacza to jednak, że komiks pozbawiony jest ciężaru. Niebezpieczeństwa czają się wszędzie, a sytuacja z każdą chwila się komplikuje. Do tego dochodzi też tajemnica, kto wysyła nowe sentinele – rozwiązać ją stara się Magneto, a wątek z nim przypadnie do gustu tym, którzy lubią film „X-Men: Pierwsza klasa”, bo wydarzenia klimatem przypominają sceny z tym bohaterem, jakie rozegrały się właśnie w nim.

 

Tak, jak fabuła albumu podzielona jest na trzy wątki główne, tak i strona graficzna wyraźnie dzieli się trzy części. Za zeszyty poświęcone treningowi mutantów odpowiada Chris Bachalo, który operuje kreską lekko cartoonową, ale naprawdę znakomitą. Kris Anka także wypada niczego sobie, jednak moje serce bez dwóch zdań skradły rysunki w wykonaniu Marco Rudy’ego. Jeśli znacie serię „Sandman”, bez trudu będziecie mogli wyobrazić sobie co zobaczycie na stronach. Z jednej strony mamy wspaniały realizm, z drugiej nutę szaleństwa i eksperymentowania z przepięknie malowanymi za pomocą farb scenami, a wreszcie kadry stylizowane na prostsze, klasyczne prace znane fanom serii. Coś wspaniałego.


Jeśli więc lubicie X-Menów, sięgnijcie po ten – jak i pozostałe komiksy z serii. Bendis wykonał tu kawał dobrej roboty, podobnie jak rysownicy, a całość wypada naprawdę znakomicie. Aż chciałoby się więcej takich mainstreamowych graficznych nowości. Polecam!

Komentarze