Aliens: The Original Comics Series, Volume 2 - Mark Verheiden, Den Beauvais, Sam Kieth

KLASYKA „OBCEGO”


Z komiksowym rozwijaniem filmowych uniwersum jest jeden problem. Te drugie bowiem w końcu nigdy ostatecznie się nie kończą, twórcy wracają do nich nawet po kilkudziesięciu latach, a co za tym idzie, komiksy, książki i gry je uzupełniające, stają się niekanoniczne i tracą spójność. Co więcej, zdecydowana ich większość pozostaje przy tym historiami słabymi, odcinającymi jedynie kuponiki od hitów i pozbawionymi większych wartości. Inaczej jest jednak z niniejszym albumem „Aliens”. Co prawda ze względu na rozwijanie fabuły drugiego filmu, nie jest on spójny z tym, co pokazano potem w „Alien 3”, jednak to tak świetna, klimatyczna i wciągająca opowieść, że fakt ten przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.


Akcja albumu toczy się tuż po wydarzeniach pierwszej miniserii pisanej przez Marka Verheidena. Newt i Hicks przemierzają przestrzeń kosmiczną na pokładzie statku. Dziewczyna nadal stara się poukładać sobie w głowie to, co przeżyła. Z jednej strony pierwszy mężczyzna, który ją pokochał – ku swojemu i jej zaskoczeniu – okazał się androidem i teraz oboje muszą uporać się z tą sytuacją, z drugiej wciąż nękają ją wspomnienia o Obcych, wywołujące w niej ciągłe koszmary. Koszmary tak realistyczne, że zaczyna wierzyć, iż na statku rzeczywiście jest jeden z plujących kwasem stworów. Niestety, wkrótce okazuje się, że Newt miała rację. Jednak czający się Alien to najmniejsze z zagrożeń, jakie czekają na nią i resztę załogi…


„Aliens” Marka Verheidena to nie tylko pierwsze komiksy, jakie powstały na potrzeby tego uniwersum, ale zarazem jedne z najlepszych, jakie ma ono do zaoferowania. Ich siłą jest nie tylko ciekawe rozwinięcie wątków z drugiego filmu kinowego (mi nadal żal, że Newt i Hicks nie pojawiali się dalej na dużym ekranie, mimo planów by kontynuować ich losy), ale też i oldschoolowy klimat, któremu nie dorównują współczesne dzieła. Poza tym to dobrze napisane, utrzymane w duchu pierwowzorów historie, które czyta się naprawdę rewelacyjnie.


Ale największą siłą całości i tak pozostają ilustracje. Może nie te w pierwszej połowie, które przypominają mi europejskie komiksy, a nawet niektóre dokonania rodzimych twórców, choć i one mają swój ewidentny urok (i świetny kolor), ale już Sama Keitha na pewno. Ich oldscholowa prostota, połączona z brudem i realizmem, przywodzi na myśl „Potwora z bagien” Alana Moore’a i pierwsze tomy „Sandmana” Neila Gaimana i autentycznie zachwyca.


A przecież mamy też świetne wydanie. Powiększony format, twarda oprawa i dobrej jakości offsetowy papier doskonale pasują do tej klasyki. Jeśli więc się wahacie, przestańcie. Warto poznać ten komiks, tym bardziej, że przywrócono mu jego pierwotną formę (wydawca oryginału przez lata udostępniał wersję dopasowaną do „Aliena 3”, my mamy okazję czytać to, co chciał nam przekazać twórca).

Komentarze

  1. Po tym tekście aż się dziwię, że do tej pory nigdy nie sięgnęłam po komiksy z uniwersum Obcego. Zachęciłeś do lektury :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz