BEZ
ŻARTÓW
Komiksy o Batmanie wydawane w
ramach „DC: Odrodzenie” trzymały różny poziom. Jedne były bardziej udane
(„Jestem samobójcą”, „Jestem Bane”, „All Star Batman”), inne mniej („Noc ludzi
potworów”, „Końce świata”), nigdy jednak nie powalały tak, jak przygody tego
herosa z „Nowego DC Comics”. Teraz jednak zaczyna się to zmieniać, bo „Wojna żartów z zagadkami” to zdecydowanie najlepszy z odrodzeniowych Batmanów,
łączącym w sobie mrok, akcję i brutalność, jakich potrzeba było tej opowieści.
Joker dawno nie mącił w Gotham. Batman wspomina jednak Selinie o starciu, które miało miejsce, kiedy dopiero od roku był herosem. Tak zaczyna opowieść o powrocie Jokera, ale nie jest
to ten sam uśmiechnięty psychopata, którym był do tej pory. Coś się zmieniło,
zatracił dawne poczucie humoru, stał się ponury, ale chce znów być taki, jak
dawniej. Zaczyna się szaleństwo, któremu Batman musi zaradzić, jednak nie jest
w stanie sam tego dokonać. Dlatego udaje się po pomoc do Riddlera. Pech chce,
że ten wykorzystuje okazję i ucieka z Azylu Arkham, a gdy nie udaje się mu
przyłączyć do Jokera we wspólnej walce z Człowiekiem Nietoperzem, zaczyna z nim
wojnę. Czołowi przestępcy Gotham dzielą się według stron konfliktu, a Batman
staje w obliczu kolejnego, iście samobójczego wyzwania…
I właśnie owe samobójcze wyzwania
są tym, czym charakteryzuje się batmanowski run Toma Kinga. Scenarzysta ten
zaczął swoją opowieść od tego, jak Gacek, wiedząc, że za chwilę zginie, robi
wszystko by ocalić pasażerów spadającego na Gotham samolotu. Potem było już
tylko bardziej dramatycznie i bardziej autodestrukcyjnie – i nie inaczej jest w
„Wojnie żartów z zagadkami”. Oczywiście nie zabrakło tu też innych,
charakterystycznych dla autora elementów, jak chociażby pojawiający się ciągle Kite-Man.
Są tu też mniej pożądane drobiazgi związane z jego twórczością, jak np.
naciągane umotywowanie niektórych wątków, ale to, w porównaniu z całą resztą,
jedynie drobiazg.
Bo King zrobił świetny komiks
akcji, znakomicie pokazując swoich bohaterów i jednocześnie serwując im mały
jubileusz. Ponury Joker, trochę przypominający mi tego, z miniserii Briana
Azzarello, jest znakomity, Riddler tak samo, bo twórca wyciągnął z niego to, co
najlepsze. Trochę nie wykorzystał postaci pobocznych, jednak – mimo dwustu
stron, na jakich rozgrywa się akcja – tempo wydarzeń jest tak szybkie, że nie
odczuwa się tego w wyraźny sposób. Całość ma też udany, mroczny klimat, a
wspomniana przeze mnie brutalność i skala wszystkiego robią wrażenie.
Podobnie zresztą jak świetna szata
graficzna w wykonaniu Mike’a Janina i ekipy innych artystów. Rysunki są
realistyczne, dostatecznie mroczne i dobrze pasują do całości. Przy okazji mają
w sobie równie wiele z typowo amerykańskich prac, jak i z komiksu
europejskiego. Wszystko to razem wzięte daje znakomity album wart polecenia
każdemu miłośnikowi Batmana. Oby kolejne części zachowały ten poziom.
Komentarze
Prześlij komentarz