SUPERHERO
SPOTYKA ANTIHERO
„Invincible” to seria wyrosła na
podobnym gruncie, co na przykład znakomity „Czarny Młota” Jeffa Lemire’a. Jej
twórca, autor bestsellerowych „Żywych trupów”, zebrał najróżniejsze komiksowe
motywy, które fascynowały go przez lata, wrzucił do jednego garnka, dodał do
tego nieco świeżości i sporo własnej, brutalnej estetyki, po czym zmiksował i
zaserwował czytelnikom. Mógł wyjść z tego odgrzewany kotlet, na dodatek
doprawiony w sposób, który niezbyt do niego pasował, na szczęście całość
okazała się bardzo smacznym daniem. I choć ze stwierdzeniem, że to najlepsza
seria superhero zgodzić się nie mogę, każdy miłośnik zarówno tego gatunku, jak
i opowieści antihero, znajdzie tu coś dla siebie i będzie bawił się naprawdę
dobrze.
Mark Grayson nigdy nie był zwykłym
licealistą, choć starał się za takiego uchodzić. Bo niby jak mógł by nim być,
będąc jednocześnie synem kosmity i superbohatera, Omni-Mana? Jego życie
wywróciło się do góry nogami, kiedy w nim też objawiły się nadludzkie moce.
Przybrał więc imię Invincible, przywdział kostium i ruszył do walki ze złem.
Potem jednak wszystko znów wywróciło się o sto osiemdziesiąt stopni i teraz
Mark usiłuje jakoś sobie to wszystko poukładać. Nie idzie mu to zbyt dobrze,
tak samo, jak pogodzenie kariery herosa i ucznia, a ani wrogowie nie chcą
ustąpić, ani także okres końca liceum nie należy do najłatwiejszych i
najspokojniejszych. Przed Invinciblem czeka więc wiele trudności i problemów,
którym może nie podołać…
„Invicible” to seria, która nie
przełamując konwencji superhero i nie zbaczając za bardzo w rejony antihero,
stara się powiedzieć jeszcze coś świeżego w temacie. Nie do końca się jej to
udaje, ale przecież gatunek ten istnieje już od dokładnie osiemdziesięciu lat i
przez ten czas setki, jeśli nie tysiące twórców, w dziesiątkach tysięcy
zeszytów, starało się na swój sposób pokazać to, co oni sami i ten rodzaj
komiksów ma do zaoferowania. Jedni trzymali się ściśle wytyczonych granic i w
ich ramach odkrywali niezbadane wcześniej tereny, inni przekraczali je i robili
prawdziwą rewolucję. Kirkaman nigdy do grona wybitnych scenarzystów nie
należał. To jednak bardzo dobry wyrobnik, mający pomysł na swoją twórczość i
wykorzystujący zgrane, ale popularne motywy, do tworzenia zgrabnych i
wciągających opowieści.
I taka jest właśnie ta seria. Nie
wybitna, nie przełomowa, ale udana, bardzo przyjemna i przede wszystkim
posiadająca więcej głębi, niż typowe opowieści superhero. Ba, nawet psychologia
postaci jest tutaj w pewien sposób pogłębiona, może nie na miarę komiksów Alana
Moore’a czy Franka Millera, jednak bardziej, niż można się spodziewać po
komiksie środka. Akcja też jest udana i potrafi wciągnąć, a przy okazji mamy
nieźle skrojonych bohaterów. Znajomo wyglądających i o znajomych charakterach,
ale odmienionych i to w dobrym stylu.
Jeśli zaś chodzi o ilustracje,
„Invincible” mógłby prezentować się lepiej, ale także rysunki to dobra,
rzemieślnicza robota. Dość prosta, mocno cartoonowa, ale uzupełniona o udany,
stonowany kolor i wbrew pozorom dobrze pasująca do treści. Nawet, kiedy na
stronach pojawiają się bardziej krwawe i brutalne sceny, które w podobnej
stylistyce mogły wypaść nieprzekonująco. Do tego mamy znakomite wydanie, w
twardej oprawie i uzupełnione o konkretną porcję dodatków, które ładnie
prezentuje się na półce.
Miłośnicy superhero i antihero na
pewno się nie zawiodą. Bo „Invincible” to naprawdę bardzo dobry komiks i nawet
jeśli mógłby być lepszy, trudno poczytywać mu to jako zarzut. Dlatego polecam
gorąco, dobra, niegłupia rozrywka na poziomie gwarantowana.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz