Rękawica Nieskończoności - Jim Starlin, Ron Lim, George Pérez

RĘKAWICA MOGĄCA SKOŃCZYĆ WSZYSTKO


Jeden z najważniejszych komiksów Marvela, a zarazem także jeden z najlepszych w historii (magazyn „Wizard” umieścił go na 60 miejscu listy „100 Greatest Graphic Novels”, stawiając go ponad takimi tytułami, jak „Batman: Długie Halloween” czy „Punisher: Krąg krwi”) w końcu ukazuje się na polskim rynku. Miłośnicy opowieści graficznych czekali na tę chwilę dwadzieścia siedem lat, ale warto było. Wszystko dzięki rekordowej popularności filmu „Avengers: Wojna bez granic”, dla którego historia Starlina, Péreza i Lima była główną inspiracją. Jeśli więc dobrze bawiliście się na kinowym hicie, koniecznie powinniście poznać jego pierwowzór i przekonać się, co ma do zaoferowania.


Co by było, gdyby największy psychopata we wszechświecie, obsesyjnie zakochany w śmierci (zarówno tej prawdziwej, obleczonej w kobiece kształty, jak i samej idei) zyskał boską moc i miał władzę nad czasem, przestrzenią i wszystkim, co się na nie składa? Superbohaterowie nie chcą nawet wyobrazić sobie takiego stanu rzeczy, ale Thanos, ów szaleniec, marzy o zdobyciu Rękawicy Nieskończoności, która uczyni go bogiem. Dlatego też herosi, pod wodzą Adama Warlocka, starają się powstrzymać go przez realizacją tego celu. To będzie największe wyzwanie ich w karierze, coś, czemu mogą nie podołać, ale jeśli zawiodą, do akcji wkroczą siły, które mogą wywołać równie wielkie spustoszenie, co sam Thanos…


Trudno właściwie zliczyć dla ilu dzieł inspiracją była ta historia i jak wiele razy jej elementy adaptowano. Zaczynając od gier (pierwsza z nich „Marvel Super Heroes” ukazała się już w 1995 roku, ostatnia póki co, „Marvel vs. Capcom: Infinite” w 2017), przez produkcje animowane („The Super Hero Squad Show” czy „Avengers Assemble”) i kolekcję zabawek, po wspomniany już kinowy przebój. Wątki tu zapoczątkowane przewijały się potem nie tylko w licznych kontynuacjach (po polsku TM-Semic w 1994 roku wydał „Mega Marvel: Fantastyczna czwórka” z cyklu „Infinity War”), ale też i czwartym volume’ie „Avengers” a ostatnio w „Tajnych wojnach”. Wszystko to pokazuje, jak wielki wpływ miała ta opowieść na całe uniwersum Marvela, ale nadal aktualne pozostaje pytanie, jaki jest to właściwie komiks.




A pytanie to ważne, bo wiele klasycznych dzieł nie przetrwało próby czasu, choćby taki „Kryzys na nieskończonych Ziemiach”, który w komiksach zmienił wiele, ale obecnie trudno się czyta. Co więcej, „Mega Marvel: Fantastyczna czwórka”, zrobiony przez tych samych twórców, co „Rękawica” też nieszczególnie przypadł mi do gustu. Z tym albumem jest jednak inaczej. Oczywiście, to dziecko swoich czasów, znajdziecie więc w nim sporo naiwności i dużo tekstu, w którym wprost wyjaśnia się rzeczy oczywiste czy takie, które powinny zostać w sferze domysłów, ale jednocześnie Starlin skroił naprawdę znakomitą fabułę. Fabułę, która wciąga, czasem zaskakuje, a przy okazji jest odpowiednio epicka i dynamiczna.


Bohaterowie? Też wypadają całkiem nieźle. Owszem, nie są to genialnie skrojone postacie o pogłębionej psychologii, a źli nie przerażają okrucieństwem, jednak twórca dobrze wykorzystał ich indywidualność i potencjał. Jeśli zaś chodzi o szatę graficzną, ilustracje Geroge’a Péreza i Rona Lima są naprawdę znakomite. Klasyczny styl tego pierwszego, doskonale znany choćby ze wspomnianego przeze mnie „Kryzysu na nieskończonych Ziemiach” w połączeniu z kreską Lima, typową dla lat 90., z drobną nutą przerysowania, daje świetny efekt. Całość jest realistyczna, szczegółowa, ale niepozbawiona lekkości i prostoty.


O doskonałym wydaniu chyba nie muszę mówić, ale wspomnę dla formalności. Twarda oprawa, papier kredowy… Dodatki? Tym razem brak, ale na koniec tomu czeka na czytelników coś ciekawszego – zapowiedź ciągu dalszego (w którym swoją drogą znajdzie się m.in. to, co składało się na wspomniany przeze mnie „Mega Marvel”), a to oznacza, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, dostaniemy całą sześciotomową „Infinity Gem Sagę”. Będzie więc na co czekać. Póki co mamy jednak ten świetny, legendarny album, który polecam gorąco.


Komentarze