RĘKAWICA
MOGĄCA SKOŃCZYĆ WSZYSTKO
Jeden z najważniejszych komiksów
Marvela, a zarazem także jeden z najlepszych w historii (magazyn „Wizard”
umieścił go na 60 miejscu listy „100 Greatest Graphic Novels”, stawiając go
ponad takimi tytułami, jak „Batman: Długie Halloween” czy „Punisher: Krąg
krwi”) w końcu ukazuje się na polskim rynku. Miłośnicy opowieści graficznych
czekali na tę chwilę dwadzieścia siedem lat, ale warto było. Wszystko dzięki
rekordowej popularności filmu „Avengers: Wojna bez granic”, dla którego
historia Starlina, Péreza i Lima była główną inspiracją. Jeśli więc dobrze
bawiliście się na kinowym hicie, koniecznie powinniście poznać jego pierwowzór
i przekonać się, co ma do zaoferowania.
Co by było, gdyby największy
psychopata we wszechświecie, obsesyjnie zakochany w śmierci (zarówno tej
prawdziwej, obleczonej w kobiece kształty, jak i samej idei) zyskał boską moc i
miał władzę nad czasem, przestrzenią i wszystkim, co się na nie składa?
Superbohaterowie nie chcą nawet wyobrazić sobie takiego stanu rzeczy, ale
Thanos, ów szaleniec, marzy o zdobyciu Rękawicy Nieskończoności, która uczyni
go bogiem. Dlatego też herosi, pod wodzą Adama Warlocka, starają się powstrzymać
go przez realizacją tego celu. To będzie największe wyzwanie ich w karierze,
coś, czemu mogą nie podołać, ale jeśli zawiodą, do akcji wkroczą siły, które
mogą wywołać równie wielkie spustoszenie, co sam Thanos…
Trudno właściwie zliczyć dla ilu
dzieł inspiracją była ta historia i jak wiele razy jej elementy adaptowano.
Zaczynając od gier (pierwsza z nich „Marvel Super Heroes” ukazała się już w
1995 roku, ostatnia póki co, „Marvel vs. Capcom: Infinite” w 2017), przez
produkcje animowane („The Super Hero Squad Show” czy „Avengers Assemble”) i
kolekcję zabawek, po wspomniany już kinowy przebój. Wątki tu zapoczątkowane przewijały
się potem nie tylko w licznych kontynuacjach (po polsku TM-Semic w 1994 roku
wydał „Mega Marvel: Fantastyczna czwórka” z cyklu „Infinity War”), ale też i
czwartym volume’ie „Avengers” a ostatnio w „Tajnych wojnach”. Wszystko to
pokazuje, jak wielki wpływ miała ta opowieść na całe uniwersum Marvela, ale
nadal aktualne pozostaje pytanie, jaki jest to właściwie komiks.
A pytanie to ważne, bo wiele
klasycznych dzieł nie przetrwało próby czasu, choćby taki „Kryzys na
nieskończonych Ziemiach”, który w komiksach zmienił wiele, ale obecnie trudno
się czyta. Co więcej, „Mega Marvel: Fantastyczna czwórka”, zrobiony przez tych
samych twórców, co „Rękawica” też nieszczególnie przypadł mi do gustu. Z tym
albumem jest jednak inaczej. Oczywiście, to dziecko swoich czasów, znajdziecie
więc w nim sporo naiwności i dużo tekstu, w którym wprost wyjaśnia się rzeczy
oczywiste czy takie, które powinny zostać w sferze domysłów, ale jednocześnie
Starlin skroił naprawdę znakomitą fabułę. Fabułę, która wciąga, czasem
zaskakuje, a przy okazji jest odpowiednio epicka i dynamiczna.
Bohaterowie? Też wypadają całkiem
nieźle. Owszem, nie są to genialnie skrojone postacie o pogłębionej
psychologii, a źli nie przerażają okrucieństwem, jednak twórca dobrze
wykorzystał ich indywidualność i potencjał. Jeśli zaś chodzi o szatę graficzną,
ilustracje Geroge’a Péreza i Rona Lima są naprawdę znakomite. Klasyczny styl
tego pierwszego, doskonale znany choćby ze wspomnianego przeze mnie „Kryzysu na
nieskończonych Ziemiach” w połączeniu z kreską Lima, typową dla lat 90., z
drobną nutą przerysowania, daje świetny efekt. Całość jest realistyczna,
szczegółowa, ale niepozbawiona lekkości i prostoty.
O doskonałym wydaniu chyba nie muszę
mówić, ale wspomnę dla formalności. Twarda oprawa, papier kredowy… Dodatki? Tym
razem brak, ale na koniec tomu czeka na czytelników coś ciekawszego – zapowiedź
ciągu dalszego (w którym swoją drogą znajdzie się m.in. to, co składało się na
wspomniany przeze mnie „Mega Marvel”), a to oznacza, że jeśli wszystko pójdzie
dobrze, dostaniemy całą sześciotomową „Infinity Gem Sagę”. Będzie więc na co
czekać. Póki co mamy jednak ten świetny, legendarny album, który polecam
gorąco.
Komentarze
Prześlij komentarz