APETYT
ROŚNIE W MIARĘ CZYTANIA
Ile można gotować? Jeśli się to
lubi, to długo – i to bardzo. Ale ile można o gotowaniu pisać i rysować? Jak
udowadniają twórcy „Kulinarnych pojedynków” tyle samo, bo gdy piszę te słowa,
na polskim rynku mamy już czternaście tomików serii, a w Japonii niedawno
wyszedł 33 i to jeszcze nie koniec całej opowieści. Liczy się jednak coś
innego: nie ilość, a jakość, ale seria o przygodach Soumy oferuje i jedno, i
drugie. I tak oto w ręce czytelników trafia apetycznie wyglądający i bardzo
smakowity shounen, na którego apetyty rośnie w miarę je… czytania.
Zaczyna się nowy rozdział w
kulinarnej karierze Soumy. Po zaliczeniu pierwszego etapu praktyk, chłopak
trafia pod skrzydła mistrza Shinomiyi. Ten otwiera bowiem nową restaurację, a
to dla młodego kucharza nie lada wyzwanie. Co prawda Souma z ojcem prowadził
własny lokal i ciągle wymyślał tam nowe dania, ale była to przecież knajpka
rodzinna, tradycyjna i – mimo zachwycającego wszystkich poziomu dań – daleka od
elitarnych jadłodajni, bo królowała w niej swoboda i lekkość. Teraz czeka na
niego gotowanie wśród elity, w miejscu do jakiego nie jest przyzwyczajony. Jak
zwykle chłopak nie traci optymizmu, ale jak poradzi sobie z tym, co go czeka? I
co tak właściwie szykuje dla niego los?
Jak to dobrze, że Waneko, obok
typowych shounenów (czyt. bitewniaków), które zawsze są hitami i świetnie się
sprzedają, serwuje nam pozycje mniej oczywiste. Te bowiem nie tylko stanowią
powiew świeżości, przełamujący skostniałe schematy gatunkowe, ale najczęściej
znakomicie wykorzystują daną im szansę, oferując rozrywkę na naprawdę świetnym
poziomie. Weźmy choćby takiego „Bakumana”, jedną z moich ukochanych mang, który
pokazuje zmagania młodych mangaków zmierzających na szczyty komiksowego świata.
Udane są też „Kulinarne pojedynki”, które zabierają nas w świat wielkiego
gotowania, wciągając, intrygując i przy okazji pobudzając apetyt nie tylko na
kolejne części serii.
Cykl ten ma w sobie bowiem wszystko
to, czego od shounena się oczekuje. Zaczynając od niepozornego
bohatera-wybrańca, przez starcia z potężnymi przeciwnikami, po porcję łagodnej
erotyki. Nie ma znaczenia, że bohaterowie nie walczą tu na śmierć i życie (choć
i bardziej realne zagrożenie dla ich zdrowia także się z czasem pojawia, ale to
już musicie odkryć sami – i wcale nie mam tu na myśli zatrucia nieświeżymi
produktami), bo ich starcia przy kuchni są równie widowiskowe i emocjonujące,
co wielkie bitwy o losy świata. A erotyka? Cóż, dobre danie potrafi tu nie
tylko wywołać ślinotok, ale i dostarczyć doznań porównywalnych z orgazmem,
które wyrywają bohaterów z ubrań.
A wszystko to świetnie, bo jakże
realistycznie zilustrowane, zaprezentowane z dbałością o szczegóły i uzupełnione
o przepisy na dania przyrządzane przez bohaterów. Czyta się to świetnie, szybko
i przyjemnie. I nawet jeśli nie jest to poziom „Bakumana”, to i tak „Kulinarne
pojedynki” polecam gorąco wszystkim miłośnikom shounenów.
Komentarze
Prześlij komentarz