MAGICZNE
SZTUCZKI
Na pierwszy rzut oka „Atelier
spiczastych kapeluszy” to manga nietypowa. Już sama okładka, kojarząca się stylistycznie
choćby z „L'atmosphère : météorologie populaire” Camille’a Flammariona wygląda
inaczej, niż zazwyczaj – bardziej europejsko, niż azjatycko, także pod względem
oszczędnej kolorystyki. Temat też wydaje się bliższy zachodnim dziełom fantasy,
niż typowej azjatyckiej fantastyce (choć to akurat kwestia bardzo płynna), a w
środku kreska wyróżniająca się na tle komiksów a Kraju Kwitnącej Wiśni (swoją
drogą autorka tworzy też okładki dla serii Marvela i DC). Sympatyczna
ciekawostka? Coś zdecydowanie więcej – naprawdę udana opowieść, która ma szansę
przypaść do gustu nie tylko miłośnikom mangi, ale także i fanom dobrego
fantasy.
Witajcie w świecie magii i czarodziejów.
Władania niezwykłymi zdolnościami strzeże się tu, jak oka w głowie, a choć
wielu chciałoby dołączyć do grona ich posiadaczy, niestety, naturalnych
predyspozycji nic nie jest w stanie zastąpić. Ale czy aby na pewno?
Młoda Koko od zawsze marzyła by władać
magią. Lubi nawet wyobrażać sobie, że to robi, ale na nic więcej nie może
liczyć. Przynajmniej do chwili, kiedy w jej wiosce pojawia się najprawdziwszy
czarodziej. Dla dziewczyny staje się to okazją do spełnienia pragnień, nic więc
dziwnego, że zaczyna podglądać przybysza, gdy ten odprawia magiczny rytuał.
Kiedy jednak sama decyduje się na powtórzenie jego działań i rzucenie zaklęcia,
wszystko wychodzi nie tak, jak powinno i dochodzi do tragedii. Od teraz życie
Koko zmienia się, ale dziewczyna nie ma jeszcze pojęcia jak bardzo i co to
właściwie będzie dla niej oznaczało…
Czarodzieje, magia, zamki, smoki –
każdy miłośnik fantasy zaciera ręce na te baśniowe motywy, pod warunkiem, że
spotykają się w dziele udanym. A akurat „Atelier” jest udane. To po prostu
lekka, nastrojowa fantastyka. W klimatach „Harry’ego Pottera”, jak podaje na
okładce wydawca? Po części tak, ale świat w tej mandze bardziej przypomina
klasyczne, średniowieczne realia niż cokolwiek współczesnego – nawet jeśli we
wprowadzeniu do historii wspomniani zostają np. astronauci. To tyle jednak
jeśli chodzi o świat i czas akcji. Przyjrzyjmy się zatem bliżej całości.
Jeśli chodzi o postacie, to jak
zawsze, skrojone są prosto i sympatycznie. Tempo wydarzeń nie jest zbyt
szybkie, ale to akurat lepiej pasuje do „Atelier”, niż pędzące na złamanie
karku wydarzenia. Ale najlepsze i tak pozostają ilustracje. Szczegółowe,
realistyczne i bardzo nastrojowe. Wpadają w oko, dodają świeżości typowo
mangowej estetyce i doskonale oddają każdy, nawet najdrobniejszy i najbardziej
egzotyczny – przynajmniej z japońskiej perspektywy – element.
Kto lubi dobrą fantastykę, na pewno
się nie zawiedzie. Tak samo jak miłośnicy mang i udanych, wciągających komiksów
fantasy. Polecam.
Komentarze
Prześlij komentarz