Spider-Man - Todd McFarlane, Rob Liefeld, Fabian Niecieza

MROCZNY SPIDER-MAN


Na wznowienie tych komiksów fani Spider-Mana czekali od lat. Większość z nich bowiem ukazało się w latach 90. XX wieku na łamach „Mega Marvela” i serii „Amazing Spider-Man” wydawanych przez TM-Semic. Dwie z nich na dodatek znalazły się na liście 10 najlepszych komiksów o pajęczaku wydanych w naszym kraju, a jakby tego było mało już wkrótce po premierze pierwsza ich część, „Torment”, na rynku wtórnym zaczęła osiągać astronomiczne kwoty, sięgające dziesięciokrotności ceny okładkowej. Co sprawiło, że opowieści te zyskały takie uznanie i kult? Wiele rzeczy, od niesamowitego klimatu zaczynając, na iście filmowej, wcześniej w naszym kraju niespotykanej narracji skończywszy. I nawet teraz, ćwierć wieku później, „Spider-Man” Todda McFarlane’a niezmiennie robi duże wrażenie i stanowi jedną z najlepszych opowieści o Człowieku Pająku wydaną na naszym rynku. A imponująca zbiorcza edycja dopełnia całości, pokazując, jak takie opowieści powinno się wydawać.


Dźwięk bębnów. Rozlana w zaułkach krew. Tajemnice.

Gdy Nowym Jorkiem wstrząsa seria morderstw, poddany działaniu narkotyków Spider-Man będzie musiał stawić czoła jednemu ze najcięższych wyzwań w swojej karierze. Nie dość, że w jego żyłach krąży śmiercionośna trucizna, to jeszcze oszalały Lizard stanowi zagrożenie dla każdego, nie tylko naszego Pajęczaka. Co gorsza za wszystkim tym stoi pewna postać, której tajemnica doprowadzi Człowieka Pająka na skraj szaleństwa.

A to zaledwie początek. Gdy Hobgoblin staje się prawdziwym demonem, a jego działania doprowadzają do tragedii, Spider-Man i Ghost Rider łączą siły by go powstrzymać i ocalić duszę małego chłopca. Potem Pater zostaje wysłany przez gazetę do przygotowania reportażu na temat zbrodni dokonanej przez Wendigo. W oszalałym ze strachu mieście Spider-Mana i przybyłego na miejsce Wolverine’a czeka kolejne ciężkie zadanie. A na koniec Pajęczak przeżyje wspólną przygodą z X-Force!


Kiedy w latach 80. XX wieku kanadyjski scenarzysta i rysownik, późniejszy ojciec „Spawna”, Todd McFarlane przejął rysowanie serii „Amazing Spider-Man” (współtworząc przy okazji postać Venoma), popularność jego mrocznych, szczegółowych, pełnych dynamiki i łagodnego erotyzmu grafik przerosła najmniejsze oczekiwania. Dlatego kiedy zechciał samemu zająć się i pisaniem, i rysowaniem, Marvel stworzył dla niego tytuł „Spider-Man”. McFarlane wykorzystał daną mu szansę, przenosząc postać na mroczniejszy niż dotąd grunt (fakt, że trwała tzw. Mroczna Era Komiksu, która pozwoliła twórcom na podejmowanie tematów dotąd unikanych, nie pozostał tu bez znaczenia). Powstały w ten sposób rasowe, całkiem krwawe horrory, zaludniony postaciami Marvela kojarzonymi z grozą właśnie (Hobgoblin, Morbius, Ghost Rider), które czytało się tak, jak ogląda się filmy, a fani docenili je do tego stopnia, że pierwszy zeszyt sprzedał się w dwóch i pół miliona egzemplarzach, co do dziś pozostaje jednym z komiksowych rekordów. Dopomogła w tym co prawda kampania promocyjna, ale i tak wynik jest imponujący.


Co ważniejsze imponujące są same historie. McFarlane nie sili się tu na psychologiczną głębię czy złożone opowieści. Serwuje nam natomiast niezwykle klimatyczne, mroczne i dynamiczne fabuły, w których jak najwięcej stara się opowiedzieć za pomocą obrazów. A jak to znakomicie robi! Akcja jest szybka, zaskoczeń nie brakuje, nastrój panujący na stronach urzeka, zdarza się też wiele emocji, a całość czyta się z wypiekami na twarzy. W przypadku czytelników pamiętających czasy TM-Semic zaś – z łezką sentymentu w oku. Poza tym filmowy sposób opowiedzenia całości, zabawa motywami (nawiązania do „Ostatnich łowów Kravena”, Spidey biegający zarówno w klasycznym, jak i czarnym kostiumie etc.) i odmienne podejście do najpopularniejszego wówczas bohatera komiksowego dodały całości świeżości i jakości, które po dziś dzień mogą stanowić wzór do naśladowania. Dobrze więc, że Egmont zdecydował się wznowić całość w jednym, pięknie wydanym zbiorczym tomie, uzupełnionym o sporą ilość dodatków, w tym znakomitych szkiców. Szkoda tylko, że po kilkunastu zeszytach McFarlane oddał serię w ręce innych artystów, a sam założył własne wydawnictwo. Gdyby tak się nie stało, „Spawn” pewnie by nie powstał, a jeśli nawet, pewnie wyglądałby inaczej, jednak fani Spider-Mana dostaliby jeszcze niejedną, rewelacyjną opowieść o pająku. Trzeba się jednak cieszyć tym, co mamy, bo album ten to kawał świetnego komiksu, wart polecenia nie tylko miłośnikom Spidera.


Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.




Komentarze