PRZEPIS
NA PYSZNY SHOUNEN
Uwielbiam wiele mangowych serii,
ale niewiele jest takich, na których kolejne tomy wyczekuję z wielką
niecierpliwością. „Kulinarne pojedynki” na szczęście do nich należą, choć był w
moim życiu czas, kiedy – pochłaniając po kilka tomików na raz – byłem nieco
zmęczony serią (choć wciąż bardzo ją ceniłem). Czasy te dawno minęły, a ja w
pełni cieszę się przygodami młodych kucharzy. Na szesnasty tom czekałem z tym
większą niecierpliwością, że ostatnio obecne w opowieści mroczne akcenty i
okładka kojarząca się z horrorami nastrajały tym bardziej optymistycznie. I nie
zawiodłem się. Co prawda zmian większych tutaj nie ma, ale tomik jak zawsze
dostarczył kawał świetnej rozrywki – bodajże jak dotąd najlepszej.
Festiwal księżycowy trwa, zaczyna
się jego trzeci dzień, ale Souma, choć jak zawsze, pełny optymizmu, nie ma
powodów do radości. Nadal nie udaje mu się wyjść na prostą, a musi prześcignąć
restaurację Kugi. Jak ma to zrobić? Cóż, jak zawsze trzyma asa w rękawie, a tym
asem jest – jakże by inaczej – nowe danie. Ale czy rzeczywiście ma szansę? W
końcu jego przeciwnikiem jest jeden z członków Elitarnej Dziesiątki…
Dobry shounen zawsze jest u mnie w
cenie. A patrząc na popularność tego gatunku, który chyba nie ma sobie równych
pod tym względem, nie tylko u mnie. Nie ma się co jednak dziwić, skoro te
lekkie, nieskomplikowane, ale oparte na dynamizmie i zapewnieniu czytelnikowi
jak najlepszej rozrywki komiksy, oferują jednocześnie naprawdę wysoki poziom
wykonania, a twórcy nawet najdziwniejszy temat potrafią przekuć w prawdziwy
hit. I dokładnie to zrobili z tematyką gotowania, wynosząc ją do poziomu
bitewniaka, przy którym nawet „Hell’s Kitchen” wypada blado i niewinnie. No i w
„Piekielnej kuchni” nie jest tak seksownie, jak w „Kulinarnych pojedynkach”.
Bo czymże byłby shounen bez choćby
nuty erotyki? A tu jest jej sporo, choć oczywiście nie jest ona dominująca. Po
prostu jedzenie potrafi zrywać z ludzi ubrania i dostarczać im ekstatycznych
przeżyć. Jest tu też kucharz, który poza fartuchem nie ma na sobie niczego w
trakcie gotowania. Najbardziej jednak seksowność tej mangi widać w designie
postaci. Bohaterki są dobrze obdarzone przez rysownika, ubrania też nie
zakrywają zbyt wiele, a nawet jeśli pojawiają się mniej wyzywające stroje,
wypadają one równie widowiskowo. Dobrym na to przykładem jest moment z tego
tomiku, gdzie pojawia się postać ubrana w luźne spodnie w kancik, wyglądające
jakże męsko, a jednak strój ten ukazany jest tak, że bije od niego seksapil.
A przecież mamy tu jeszcze świetną
akcję, znakomite retardacje podsycające czytelniczą ciekawość (zakończenie
tomiku sprawia, że chcę już sięgnąć po kolejną część!), mnóstwo skupienia się
na jedzeniu, smakach i aromatach, a wreszcie także rewelacyjną szatę graficzną,
która wszystko to doskonale wręcz oddaje. A jaki to ma klimat, jaki świetny humor
i ile wyczucia samej opowieści. Nic tylko czytać. Dlatego polecam gorąco, bo to
zdecydowanie jedna z najbardziej apetycznych mang na rynku (ha, myśleliście, że
tym razem nie zrobię już jedzeniowych aluzji?) – tylko „Silver Spoon” może z
nią konkurować.
Komentarze
Prześlij komentarz