MANGA
NIEMAL IDEALNA
Dan
dan kokoro hikareteku
Kono
hoshi no kibȏ no kakera
Kitto
daremo ga eien wo te ni iretai
Zen
zen kinishinai furi shitemo
Hora
kimi ni koi shiteru
Hatenai
yami kara tobidasȏ
Hold
your hand
- Field of View
Najlepsza manga ukazująca się
obecnie na polskim rynku właśnie dobiegła końca. Trochę czasu minęło zanim
całość w końcu się ukazała, ale na każdy tomik warto było czekać, jak chyba na żadne
inne. Emocje, wzruszenia, świetne pomysły, genialnie oddane kulisy mangowej
branży, a wreszcie doskonała szata graficzna – trudno nie żałować, że to już
koniec. Tym bardziej, że wielki finał opowieści to właściwie jeden wielki emocjonalny
rollercoaster, który po raz kolejny potwierdza klasę autorów i sprawia, że chce
się zacząć wszystko od początku i jeszcze raz przeżyć to wszystko.
Im bliżej bohaterowie są spełnienia
ich marzeń, tym cięższe próby na nich czekają. Ale jednocześnie im większe
kłopoty ich spotykają, tym mocniej się trzymają. Czy tak będzie i tym razem?
Kiedy do mediów wyciekły
informacje, że Miho ma chłopaka, fani pięknej aktorki głosowej wpadli w rozpacz
i rozpoczęli prawdziwą nagonkę na nią. Nagle rodząca się kariera dziewczyny zaczęła
chylić się ku upadkowi, a marzenie Muto Ashirogiego, by to ona podłożyła głos
pod jedną z bohaterek ich nadchodzącego anime zwisło na włosku. Czy teraz wszystko
jest stracone? Kiedy Miho w radiu oficjalnie przyznaje się do wszystkiego i
opowiada swoją historię, w końcu zaczynają pojawiać się głosy wspierające ją. Gdy
media rozdmuchują całą sprawę, nawet manga Ashirogiego zaczyna się lepiej
sprzedawać. Wciąż jednak sytuacja jest niewesoła, a Miho może nie dostać roli. Czy
bohaterom uda się przezwyciężyć i te trudności? Czy „Reversi” stanie się
flagowcem „Shounen Jumpa”? I czy Miho i Mashiro w końcu staną na ślubnym kobiercu?
Wielokrotnie o tym pisałem, ale
ponieważ to już ostatni tom i nadszedł czas podsumowania, powtórzę znów: „Bakuman”
to manga, jaką mógłbym sobie wymarzyć i rzecz niemal doskonała – nie tylko dla
mnie, ale i dla każdego miłośnika mangi i anime, który lubi ambitne i
poruszające historie i nie czyta komiksów tylko i wyłącznie dla chwili
bezmyślnej rozrywki. Co tak bardzo zachwyciło mnie w tej opowieści? Przede
wszystkim sama tematyka. Oto bowiem dwóch chłopaków, miłośników komiksów, postanawia
zostać mangakami. Wierzą w siebie, mają wielkie ambicje, ale zderzenie się z
murem prawdziwego życia weryfikuje ich poglądy. Nie poddają się jednak i za
wszelką cenę starają się zrealizować swoje marzenie. Już samo to było mi
bliskie, bo jako miłośnik opowieści graficznych od dziecka kochałem rysować i
próbowałem swoich sił (z pewnymi osiągnięciami, ale to nie miejsce i czas na
chwalenie się) w komiksowej materii. Ba, w gimnazjum stworzyłem nawet
kilkanaście rozdziałów własnej wersji „Dragon Balla”, więc trudno mi nie utożsamiać
się z bohaterami.
Ale i druga najważniejsza dla serii
rzecz, czyli miłość, trafiła w mój gust. Nie dość bowiem, że jestem człowiekiem
romantycznym i dobrą opowieścią o uczuciach (ale nie romansidłem, jakieś
standard trzeba mieć) nigdy nie gardzę, to jeszcze „Bakuman” przypomniał mi jeden
z moich ukochanych filmów, „W pogoni za Amy”, amerykańską produkcję traktującą
o miłości rysownika komiksów, do koleżanki po fachu – problem w tym, że
koleżanka jest lesbijką (rzecz swoją drogą doczekała się mangowo-lightnovelowej
adaptacji, więc ktoś mógłby się o nią pokusić w naszym kraju). Czy mogłem
chcieć czegoś więcej? Mogłem, ale autorzy i tak zaserwowali mi coś ponad to.
Ileż to wzruszeń dostałem wraz z tą
serią. Ileż razy się śmiałem, czy ściskałem w dłoniach tomik, kibicując
bohaterom. Ileż razy dałem się zaskoczyć, ile postaci polubiłem, a ile
znienawidziłem. Abstrahując jednak od wszystkich tych prywatnych odczuć, „Bakuman”
zaskoczył mnie jak najbardziej pozytywnie swoim wykonaniem. Scenariusz to
perełka, w której królują dialogi, ale napięcie jest wielkie i porażające. Opowieść
o miłości autentycznie angażuje i nie trąci kiczem (czasem schodzi na dalszy
plan, co należy uznać za minus, bo to w końcu motor napędowy wszystkiego, ale w
końcu autorzy i tak do niej wracają). Postacie skrojone są rewelacyjnie i wyraziście
– to nie papierowi bohaterowie, a różnorodni ludzie z krwi i kości. No i
jeszcze są te kulisy branży – rysowania, wydawania, kontaktów z redaktorami, walki
na głosy czytelników, próby podbicia serc odbiorców, zmagania redakcyjne… Długo
by wymieniać. Wszystko to jest tutaj – fikcyjne, ale inspirowane faktami i tak
bliskie życia, że czytelnik może poczuć się, jakby siedział w branży.
A przecież „Bakuman” to także genialna
szata graficzna. Niby prosta, ale zachwycająca szczegółami, rewelacyjną mimiką
i doskonałym kolorem – brak kolorowanych stron rekompensuje nam w tym tomiku
rozkładówka. Kto zatem kocha mangi i komiksy, ogląda anime albo rysuje,
koniecznie powinien tę serię poznać. To bezwzględnie jedno z najlepszych
dokonań w dziejach opowieści obrazkowych i przewodnik po życiu mangaków, na
dodatek od początku do końca utrzymane na takim samym, rewelacyjnie wysokim
poziomie, że nie znać go to wstyd. Sięgnijcie zatem koniecznie, a przy lekturze
puśćcie sobie soundtrack z „Dragon Ball GT” – tam piosenki o miłości „Dan Dan
Kokoro Hikareteku” i „Hitoroi Janai” nie pasowały (kto je w ogóle wybrał?), ale
tu wpasowują się doskonale, a na dodatek w czytelnikach z mojego pokolenia,
pokolenia ludzi wychowanych na „DB”, trącą niejedną sentymentalną nutę.
Hitori
janai kimi ga yume ni kawatteyuku
Mukai
kaze mo habatakeru waratteite okure
Hitotsu
ni narou
Futari
koko made kita koto ga boku no yȗki no akashi dakara
Kawari
tsuzuketeru kono sekai de
Komentarze
Prześlij komentarz