KONIEC
GOLDY POINT
W „The Promised Neverland” nadeszła
chwila, by zakończyć kolejny wątek. Opowieść o Goldy Point, choć cała seria
jest świetna, zaczęła mnie już nieco nużyć. Na szczęście dynamika i świetne
zakończenie zrekompensowały wszelkie niedostatki, dzięki czemu chyba każdy
miłośnik serii będzie z niecierpliwością czekał na ciąg dalszy.
Emmie udaje się spotkać z Rayem i
„wujaszkiem”, ale nie jest to najszczęśliwsze spotkanie. Na ich drodze staje
bowiem Lewis, a choć „wujaszkowi” udaje się go trafić w twarz i zniszczyć jego
maskę, walka dopiero się zaczyna i na pewno nie będzie łatwa. Bohaterowie
wierzą jednak, że są w stanie pokonać wroga, ale pozostaje pytanie czy rzeczywiście
uda im się tego dokonać? Gdy wydarzenia nabierają tempa, na Emmę i pozostałych
będą czekały trudne decyzje. Czy zaryzykują wszystko, stawiając na szali własne
życie, by spróbować wygrać starcie, którego wygrać najwyraźniej nie mogą, czy
wykorzystają ostatnią nadążającą się okazje do ucieczki? Jaką cenę przyjdzie im
zapłacić za swój wybór? I jak potoczą się losy walki z demonami z Goldy Point,
która właśnie wielkimi krokami dobiega końca?
Dla tych, którzy nie znają jeszcze
„The Promised Neverland”, warto bliżej przyjrzeć się nie tylko temu tomowi, ale
przede wszystkim całej serii. W końcu jej początek, a to, co dzieje się
obecnie, dzieli całkiem sporo, choć ogólny charakter, a przede wszystkim klimat
całości zostały zachowane. I wszystkie elementy, które przesądziły o sukcesie
tej opowieści także.
A zatem po kolei. Wszystko zaczęło
się jako sympatyczna opowieść o dzieciaczkach w domu dziecka, które marzyły, że
ktoś je adoptuje. Szybko odkryły jednak, że świat, w którym żyją, rządzony jest
przez demony, a dzieci hodowane jako swoiste ofiary dla nich. Pierwsze kilka
tomików zmieniło się więc w walkę o przetrwanie i próby wydostania z domu
dziecka tak, by nikt nie zorientował się, że dzieci wiedzą co się właściwie
dzieje. Od pewnego czasu jednak bohaterowie muszą radzić sobie w wielkim
świecie, otwarcie walcząc z wrogiem i próbując odnaleźć się w tym wszystkim.
Z mrocznego, pełnego niepewności
horroru, „The Promised Neverland” zmieniło się w pełen akcji survival horror,
ale twórcy mimo to zachowali wszystko to, co najlepsze. Zaczynając od dysonansu,
jakim stało się wrzucenie słodkich dzieci w krwawy koszmar, przez mroczny
klimat, po nieustające tajemnice. I jest też wreszcie ta świetna, dopracowana w
drobnych szczegółach szata graficzna, która wpada w oko, urzeka i autentycznie
potrafi zachwycić.
Kto lubi horrory, będzie
zadowolony. I to bardzo. I nawet jeśli „Promised” nie ma już tej wielkiej mocy,
co na początku, wciąż warto po niego sięgać.
Dziękuje wydawnictwuWaneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz