Batman #10: Koszmary - Tom King, Mikel Janín, Mitch Gerads, Amanda Conner, Yanick Paquette

HAUNTED KNIGHT


Tom King to zdecydowanie jeden z najlepszych „młodych” twórców komiksów ostatnich lat. Po dziełach takich, jak „Vision” czy „Mister Miracle” stawiam go obecnie wyżej nawet niż Geoffa Johnsa, którego uważałem dotąd za jednego z ciekawszych wyrobników. King nie jest jednak wyrobnikiem, a artystą, który najlepiej czuje się przede wszystkim w krótkich, obyczajowo-psychologicznych projektach, niż sztandarowych tytułach. Widać to po jego „Batmanie”, który wspomnianym tytułom niestety do pięt nie dorasta (chociaż ma momenty iście rewelacyjne), ale wciąż jest bardzo dobrym komiksem. I bardzo dobry jest też najnowszy, dziesiąty tom, który znów przyjemnie gra na czytelniczych sentymentach, pozostając jednocześnie atrakcyjnym dla nowych odbiorców Batmana.


Rzeczywistość straciła sens, nic się nie zgadza, za to dużo się dzieje. Tak w skrócie przedstawia się akcja najnowszego tomu „Batman”. Różni wrogowie atakują Mrocznego Rycerza, kolejne wydarzenia następują w zawrotnym tempie, zagrożeni są wszyscy mu bliscy i nie tylko oni. Ale co tu właściwie się dzieje? Gdy szaleństwo narasta, pojawiają się wątpliwości, czy to w ogóle prawda. Czyżby Batman trafił do koszmaru? A może jest to jawa gorsza od najgorszych snów? I do czego wszystko to ma prowadzić?


Pierwsze skojarzenia odnośnie tego tomu? Z grą „Batman: Arkham Asylum” i epizodem, gdy Mroczny Rycerz musiał stawić czoła Strachowi na wróble w jego chorej rzeczywistości rodem z koszmarów i horrorów – mojego ulubionego momentu całej gry. Drugi skojarzenie? Album „Batman: Haunted Knight” („Nawiedzony rycerz”) i dylogia „Długie Halloween” / „Mroczne zwycięstwo”, gdzie Batman mierzył się z kolejnymi klasycznymi wrogami, podczas gdy jednocześnie wszystko to osadzone jest w jednej większej fabule. Kocham te opowieści, więc skojarzenia były bardzo przyjemne.


Ale zostawmy to za nami, bo każdy miłośnik Batmana inaczej pewnie odczyta ten tom, jeśli chodzi o poziom sentymentalny, a skupmy się na nim samym. Plejada wrogów, akcja, spokojniejsze momenty, sporo przemyśleń, sporo świetnych pomysłów… Mroczny Rycerz znów spotyka Catwoman – co z tego wynika, nie zdradzam – bierze udział w najróżniejszych wydarzeniach, trochę jak w „All-Star Bataman”, ale King zdołał stworzyć naprawdę świetny komiks, który ma swój charakter i czyta się go bardzo, bardzo przyjemnie.


I dochodzi do tego zróżnicowana, ale znakomita szata graficzna. Najsłabiej wypada tu cartoonowa kreska Amandy Conner, najlepiej jak zwykle realistyczne prace Mikela Janína, pełne europejskich naleciałości, ale i jako całość album graficznie jest udany. Do tego świetne wydanie i przyjemne perspektywy na kolejne tomy – czy trzeba dodawać coś więcej? Miłośnikom Batmana polecać nie muszę, bo na pewno śledzą tę serię od początku, ale wszystkim, którzy chcieliby zacząć czytać jakieś komiksy z „Odrodzenia” polecam „Batmana” z czystym sercem, bo to obok przygód Supermana najlepszy cykl tej linii wydawniczej.

Komentarze