Providence #3 - Alan Moore, Jacen Burrows

A. MOORE SPOTYKA H.P. LOVECRAFTA


Przygoda Alana Moore’a za światem H.P. Lovecrafta rozpoczęła się jako miniseria napisana dla pieniędzy. Wkrótce jednak przerodziła się w dłuższą, bo ostatecznie zebraną w czterech tomach opowieść, a dokładniej serię wzajemnie przeplatających się opowieści dziejących  w różnych czasach. Teraz wszystkie one dobiegają końca i jeśli podobały się Wam poprzednie tomy – a mogły nie podobać? może nie jest to najlepsze z dzieł Moore’a, ale wciąż to świetny komiksowy horror i piękny hołd dla prozy pisarza zwanego Samotnikiem z Providence – koniecznie musicie poznać ten udany i co ważne satysfakcjonujący finał.


Robert Black, dziennikarz kontynuując swoją misję, przybywa wreszcie do Providence, by spotkać się z samym Lovecraftem. Spotkanie, które zaczyna się jak szansa poznania ukochanego pisarza, którego proza fascynuje i uzależnia, zmienia się dla Blacka w wyprawę po okultystycznej stronie Ameryki, a na szlaku tym jego przewodnikiem będzie nie kto inny, jak twórca mitologii Cthulhu. Szlaku pełnym tajemnic i istot, z którymi nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby mieć nic do czynienia. Sytuacja z każdą chwilą staje się coraz bardziej niebezpieczna, szaleństwo narasta, a zawrócić już się nie da. Czym te wydarzenia skończą się dla Blacka… i świata?


„Providence” to zarówno prequel, jak i w pewnym sensie – ale w jakim, to już do odkrycia pozostawiam Wam – sequel opowieści z albumu „Neonomicon”. Pierwsze komiksy z cyklu Moore napisał, jak już wspominałem, bo potrzebował pieniędzy, ale nawet z tych jakże prozaicznych „inspiracji” zrodziło się dzieło typowo dla niego dopieszczone, jeśli chodzi o wszelkie smaczki, nawiązania i odwołania. Był to jednak twór specyficzny, bo łączący w sobie estetykę rodem z serialu „Z archiwum X” z ostrą erotyką, pornografią wręcz, stanowiącą jedyny właściwie element, jakiego stroniący od seksualnej sfery życia Lovecraft w swojej twórczości nie poruszał. Ten element serii nie każdego przekona, bo twórca „Strażników”, „V jak vendetta” czy „Sagi o potworze z bagien” wręcz z perwersyjnym rozmiłowaniem serwuje nam sceny seksu w najróżniejszych konfiguracjach, nie tylko między ludźmi, ale jednocześnie ten brud pasuje do stworzonego na stronach świata.


Świata, gdzie motywy, postacie i wątki z prozy i poezji Lovecrafta spotykają się nie tylko z realiami życia pisarza, ale i nim samym. „Providence” wkracza tym samym na grunt metafikcji, gdzie możliwe jest już właściwie wszystko. Oczywiście, jak na horror przystało, wszystko co najgorsze. Fabuła bowiem to czystej wody starszak z dziwnymi bestiami, złem tak potężnym, że niewyobrażalnym i wmieszanymi w to wszystko ludźmi. Ludźmi, którzy zarówno znajdują w tym wszystkim perwersyjną przyjemność, jak i najprawdziwszą grozę. Wizja Moore’a, potęgowana niezłymi ilustracjami Burrowsa, jest odpychająca, jest makabryczna i brutalna, momentami chora, ale i dobra jako hołd, w której pełnym zrozumieniu pomagają nam dodatki wyjaśniające bogactwo nawiązań. Kto kocha książki Lovecrafta, doceni też te albumy. Warto więc rozejrzeć się za nimi wśród nowości i postawić na półce, obok dzieł Samotnika z Providence, kontynuatorów jego spuścizny i takich opowieści graficznych, jak „Mity Cthulhu” Brecci, by nieraz wracać do nich po lekturze pierwowzorów. Nawet jeśli są w nich rzeczy, o zamieszczeniu których Lovecraft w ogóle by nie pomyślał.

Komentarze