MROCZNI
RYCERZE Z MROCZNYCH MIAST
Są takie dzieła, które po prostu nie mogły się nie
udać. Jednym z nich miał być zeszyt
„Spawn / Batman”. Miał być, ale nie wyszło. Czytelnicy uwielbiają wszelkiej
maści crossovery, mroczne opowieści o Batmanie i równie mroczne o uwielbianym
wówczas Spawnie pasowały do siebie idealnie. Do tego ekipa – Frank Miller,
który zrewolucjonizował i komiksy, i Batmana w roli scenarzysty, uwielbiany
rysownik Todd McFarlane, który tak był kochany w latach 90. przez czytelników,
że nawet dostał własną serię o Spider-Manie… Co mogło pójść nie tak? Jak się
okazało, prawie wszystko, ale na szczęście nie aż tak, by nie dało się tego
czytać.
Batman przy okazji kolejnego ze śledztwa odkrywa
roboty bojowe, które napędzane są zwłokami bezdomnych. Śledztwo zaprowadza go
na ulice Nowego Jorku, gdzie poznaje tutejszego obrońcę sprawiedliwości,
demonicznego Spawna. Obaj z miejsca zaczynają pałać do siebie antypatią i
chętnie w przerwach między zmaganiem się z wrogiem i ratowaniem świata toczą
między sobą bój...
Od zawsze lubiłem Spawna i Batmana, a Franka
Millera jako twórcę po prostu pokochałem. Kiedy więc Mandragora wydała wspólną
przygodę obu herosów napisaną przez tego twórcę, autora takich dzieł jak „Sin
City” czy „Powrót Mrocznych Rycerza”, po prostu nie mogłem jej nie kupić. I co
się okazało? Zamiast świetnego komiksu dostałem mierną opowiastkę na miarę „DK2”.
Scenariusz to pierwsze co kuleje i to poważnie.
Widać, że Miller zrobił go na zamówienie, podobnie zresztą jak niegdyś jeden z
zeszytów „Spawna” , który okazał się jakościową porażką. Niby na początku
dostajemy jakieś przebłyski polotu czy inwencji, ale potem głupota rozwiązań
fabularnych psuje wszystko a akcja jest śmieszna i kiczowata. Kuleją też
postacie. Batman jako furiat i przygłup? Spawn obrońcą moralności? Żeby to
jeszcze zostało podane w formie komedii, ale nie, wszystko mamy tu absolutnie
na poważnie. I to przyprawia czytelnika o zgrzytanie zębami. Tym bardziej, że
„Spawn” zawsze był ponurą, pełną wątpliwości moralnych i filozofowania
przygnębiającą historią, a nie lekkim, tanim akcyjniakiem.
Oczywiście mogły ten komiks ocalić rysunki, zawsze
mroczne, nastrojowe, pełen detali, ale w tym zeszycie o dziwo nie powalają. Todd
się tu nie stara, widać mnóstwo naleciałości, które miał jako początkujący
artysta, gdzie przesadnie wielkie oczy i jeszcze bardziej przesadne pozy
spotykały się z brakiem odpowiednich proporcji i tylko czasem dostajemy coś
autentycznie znakomitego. Lepiej jest z kolorem, ale nie za bardzo ma on w czym
pomóc, a szkoda.
Ogólnie rzecz biorąc, mierny to komiks, na który trochę
szkoda pieniędzy. Fani „Spawna” i Millera mogą się z nim zapoznać jako z
ciekawostką (na tych pierwszych czeka scena tłumacząca skąd Spawn ma swoją
ranę na twarzy, którą potem zwiąże sznurówką), ale raczej po to, by przekonać
się jak można zepsuć niezły pomysł. Chociaż kilka scen wciąż potrafi
przypomnieć o dawnej świetności Todda i pokazać, jaki mógł być to album.
Komentarze
Prześlij komentarz