Kapitan Szpic i tajemnica starej naczepy - Artur Ruducha, Daniel Koziarski

PUŁKOWNIK CZEKOLADKA I WOJENNE TAJEMNICE


Kapitan Szpic powraca z nowym zeszytem swoich przygód. Jeśli czytaliście poprzednie części serii, wiecie czego i na jakim poziomie się spodziewać. Jeśli nie, cóż, musicie wiedzieć właściwie jedno: dzieło duetu Ruducha / Koziarski to pozbawiona sensu i logiki, ale za to ujmująca swoim humorem satyra na klasykę peerelowskiego komiksu dla młodzieży, która aż ocieka sentymentem, ale i oferuje też coś dla czytelników, nieobeznanych z materiałem źródłowym.


Witajcie we wsi Nudziny Wielkie, gdzieś pod Warszawą. To tu zaczyna się nasza opowieść, tuż po wydarzeniach poprzedniego zeszytu przygód Kapitana. Gdzieś wśród drzew, tuż obok śmietnika historii i reCYClingu idei, w miejscy gdzie słychać bzykanie owadów, znajduje się tajemnicza stara przyczepa. To właśnie w niej mieści się zarówno Muzeum Histeryczne Pułkownika Czekoladki, jak i melina, w której Szpic zapija smutki po tym, jak został znieważony przez majora Wagę i wykorzystany przez kapitana Michała. I to właśnie w niej zacznie się pewna niezwykła opowieść.

Gdy wódka sodowa sączy się niemrawo z saturadenaturatora (z dodatkowym sokiem jagodowym czy bez?), w Muzeum nieopacznie zjawiają się niejaki Kamil i jego bracia, którzy zwiedzali okolicę po przeprowadzce z Pomorza. Korzystają z okazji pułkownik Czekoladka decyduje się opowiedzieć im pewną historię z czasów wojny. Historię pełną przygód, nudy, zagrożeń i nudy. Gotowi zasnąć w trakcie słuchania… ją poznać?


Polski komiks nigdy nie stronił od parodiowania innych dzieł. „Kapitan Szpic” wpisuje się w tę długą tradycję, jednocześnie z sentymentem wracając do motywów i postaci z kultowych dzieł peerelowskich. Dzieł wówczas propagandowych, ale na tyle udanych, że po dziś dzień są popularne i uwielbiane nie tylko przez czytelników, którzy na nich się wychowali. Ruducha i Koziarski w niezłym stylu grają na tych emocjonalnych strunach, bawiąc się głównie słownym humorem („Działa nawalony”, „Refluks – Gazyn opowieści żołądkowych”), ale nie tylko. „Kapitan Szpic” to komedia pełną gęba, nie ma większego fabularnego sensu – i mieć go nie miała – ale śmieszy i dostarcza dobrej rozrywki.


Także tym, którzy nie są zbytnio obeznani ani z „Kapitanem Żbikiem”, ani nawet nie zaznajomili się jakoś szczególnie z wytworami światowej popkultury, na których wychowali się twórcy. „Kapitan Szpic” to bowiem po prostu kawał szalonej, zabawnej rozrywki, w której klimaty mili… policyjne spotykają się z obowiązkowymi młodzieżowymi elementami, a także – w tym konkretnym przypadku – wojennymi scenami. Bardzo sympatycznie przy tym zilustrowana, bawi się również bardziej współczesnymi odniesieniami, splatając to wszystko w naprawdę smakowity kąsek.


A zatem wgryźcie się w niego, jeśli macie ochotę niezobowiązująco się pośmiać. Tym bardziej, gdy czytaliście choć trochę przygód kapitana Żbika czy dzieła Tadeusza Baranowskiego. A ja już czekam na ciąg dalszy, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że to jeszcze nie koniec „Szpica”. I dobrze.

Komentarze