Amazing Spider-Man. Globalna sieć: Czerwony alarm - Dan Slott, Christos Gage, Mike Hawthorne, Stuart Immonen, Cory Smith

ZEMSTA ZODIAKA?

 

„Amazing Spider-Man. Globalna sieć: Czerwony alarm” to kolejny przestojowy tom serii. W następnym tomie czeka nas bowiem wielki finał trwającego dekadę runu Dana Slotta, a zarazem finał czwartego volume’u i jubileusz osiemsetnego zeszytu serii. Do tego punktu cykl zmierza właściwie odkąd tylko skończył się „Spisek klonów”, a żeby kulminacja wypadła w jubileuszowym zeszycie, Slott musiał nieco przeciągnąć opowieść. Ale jest to całkiem udana historia, domykająca niektóre wątki i szykująca nas na to, co nadciąga, trzymająca jednocześnie poziom ostatnich kilku tomów serii.

 

Rok temu Spider-Man walczyć z organizacją Zodiak, która potrafiła przepowiadać przyszłość. Jej przywódca wiedział co się przez ten czas wydarzy, a co za tym idzie przygotować zemstę. Tego właśnie obawia się Peter i chce się przygotować do walki. Dlatego też udaje się do Doktora Strange’a, prosząc o pomoc. Nie wie jednak, czym skończy się dla niego ta wizyta…

Ale to tylko część tego, co na niego czeka. Wraz z Betty Brant Peter wpada na trop tematu idealnego na reportaż. Oto bowiem istnieje pomnik upamiętniający bitwę, której… nie było. Co się za nim kryje? I o co tu chodzi?

 

Ten tom, liczący nico ponad sto stron, to lekka, bardziej rozrywkowa opowieść złożona z krótszych wydarzeń z życia Petera Parkera i Spider-Mana. Na polu losów tego pierwszego mamy ukazaną jego pracę i odrobinę codzienności. Na drugim dostajemy nieco więcej akcji i superhero, a  przy okazji i kilka bardziej nastrojowych momentów. Pod wieloma względami wszystko to przypomina przygody Supermana rozdartego między pracę reportera, a bycie herosem. I chociaż od zawsze te podobieństwa istniały, jakoś w tym tomie mocniej rzucają się w oczy.

 


Nie zmienia to jednak faktu, że album czyta się dobrze. O wiele lepiej, niż można by sądzić po przestojowej formie całości. Mamy tu i obyczajowe wątki, i tajemnice, i walki, i humor itd., itd. Czyli wszystko to, czego od przygód Spider-Mana wymagamy. Niby dzieje się tu niewiele, niby nie ma tak silnego akcentu, jaki powinien pobrzmiewać w opowieści domykającej wątki, a jednak czyta się to naprawdę dobrze i bez znudzenia, a im bliżej końca, tym z większym zaciekawieniem co z tego wszystkiego wyniknie.

 

I jednocześnie bardzo przyjemnie ogląda. Znów najlepiej wypadają ilustracje Immonena, który czystą kreskę z cartoonowymi naleciałościami wyśmienicie łączy z rewelacyjnym operowaniem światłem i cienieniem, ale i Hawthorne oraz Smith też nie zawodzą. W skrócie, dostajemy po prostu kolejny niezły tom „Amazing Spider-Mana”, który ma swój urok i nie zawiedzie żadnego miłośnika serii. A że dalej czekają nas tylko lepsze wrażenia, nikt nie będzie miał powodu do narzekań.

Komentarze