W poprzedniej części tekstu o dragonoballowych
filmach przejrzałem się pierwszym produkcjom, które nakręcono zanim pojawiła
się seria „Z”. Kiedy jednak ta zagościła na ekranach i stała się wielkim hitem,
wszystkie kolejne produkcje również zaczęły być z nią związane. I okazały się
być co najmniej równie dobre, co dotychczasowe filmy i chociaż ich poziom nie
był równy, każdemu miłośnikowi „Smoczych kul” dostarczyły solidnej porcji
dynamicznej i widowiskowej rozrywki.
Zanim przejdę do omawiania poszczególnych tytułów,
warto nadmienić kilka rzeczy. Kinowe filmy z serii „DBZ” (a także powiązane z
nią OAV – czyli produkcje wypuszczone na rynek wideo i specjalne epizody
telewizyjne) pojawiały się od roku 1989 do 1995. I większość z nich jest
pozycjami niekanonicznymi, pokazującymi alternatywne wydarzenia z serialu.
Dlaczego? O ile w kinówkach „DB” nie chciano powielać wszystkiego, co było w
serii, o tyle tu może wydawać się to dziwne, bo filmy ukazują inne
wydarzenia, które mogły wydarzyć się między epizodami. Dlaczego więc nie są
zgodne z kanonem? Bo ich twórcy, chcąc wykorzystać popularność, kręcili filmy
dziejące się mniej więcej w tym samym czasie, co dane sagi anime, ale nie mając
pojęcia, co w nich wówczas będzie. Tak zrodziły się różne dziwne koncepty, jak
próba przemienienia Gokū w SSJ, chociaż nawet w mandze Toriyama jeszcze tego
nie narysował. Co nie zmienia faktu, że filmy te i tak bardzo dobrze się ogląda.
Pierwszym z nich jest znany w Polsce obraz „Strefa
śmierci” opowiadający o walce naszych wojowników z Garrickiem Jr., synem rywala
Wszechmogącego. Kolejny, też znany w naszym kraju, „Najsilniejszy wojownik na
Ziemi”, to starcie z wrogiem, który poszukuje tytułowego heros (myśląc, że jest
nim Boski Miszcz). Zaś w „The Tree of Might” (ostatnim na długo filmem „DBZ”,
który można było obejrzeć po polsku) dostajemy wtórną opowieść o krewnym Gokū,
który przybywa na Ziemię i trzeba sobie z nim poradzić. Niewiele lepiej jest w
części „Lord Slug”, gdzie pojawia się nowy, mocno związany z planetą Namek
wróg. Wszystkie te filmy jednak ogląda się lekko, szybko i przyjemnie. Trochę
brak w nich pomysłu, ale konkretna akcja, popis widowiskowych walk i udane
sceny humorystyczne zapewniają dobrą rozrywkę.
Ale prawdziwe udana zabawa dopiero przed nami.
Pierwszym jej segmentem staje się historia „Cooler's Revenge” o bracie
Friezera, który przybywa zająć się naszymi bohaterami. Opowieść ta tak się
spodobała (i jest czasem, podobnie jak „Martwa strefa”, rozpatrywana jako
kanoniczna), że doczekała się ciągu dalszego w filmie „The Return of Cooler”,
pokazującym drugie starcie z wrogiem. Idąc za ciosem, w kolejnym filmie („Super
Android 13!”) twórcy decydują się przedstawić nam nieznane dotąd androidy, z
którymi wojownicy Z będą musieli sobie poradzić, a jednocześnie serwują nam
wiele świetnych scen, jak ta z wyprawą Miszcza, Trunksa i Ulonga na… wybory
miss.
Wszystkie te produkcje ogląda się wyśmienicie. Jest
na co popatrzeć, bo walki są jeszcze bardziej widowiskowe i dynamiczne, jest
też czym się cieszyć, bo świetne są dodatkowe sceny, jak wspomniana powyżej z
wyborami miss czy pojawiający się robocik wyglądający, jak Toriyama. A
jednocześnie czuć tu zarówno ducha oryginału, jak i chęć stworzenia własnej
mitologii i to się ceni.
Ale to nie koniec świetnych przeżyć. Kolejna
produkcja, niezapomniany „Broly – The Legendary Super Saiyan” to jeden z najlepszych
filmów serii. Wprowadza zaprojektowaną przez Toriyamę postać, daje nam kilka
scen z dzieciństwa Gokū, zanim ten trafił na Ziemię i całkiem udaną historię
tragicznego wojownika, niezdolnego zapanować nad swoją mocą. Co prawda kolejna
produkcja, czyli pochodzący z roku 1993 „Bojack Unbound” zwiastuje spadek
formy, serwując nam po prosu kolejny turniej sztuk walki, na szczęście zaraz
potem twórcy, chyba idąc po rozum do głowy i korzystając z popularności
Broly’ego, serwują nam udane, mimo pewnej wtórności dzieło o tytule „Broly –
Second Coming” (tym razem z oszalałym wojownikiem mierzą się młodzi bohaterowie
serii), a potem ciąg dalszy, czyli „Bionic Broly”, gdzie Trunks i Goten muszą zmierzyć
się z odrodzonym Brolym. I chociaż ten ostatni film na polu głównej opowieści
wypada dość blado (za mało tu zielonowłosego wojownika, za dużo jego nowej
„formy”), o tyle wszelkie smaczki, jak te z osiemnastką i Mr. Satanem,
gwarantują świetną rozrywkę.
A potem jest już tylko lepiej. Dwa kolejne filmy,
swego czasu w Polsce wyświetlane w kinach jako jeden – „Fuzja” i „Atak smoka” –
to już szczytowe osiągnięcie kinówek „DBZ”. Ten pierwszy traktuje o uwolnieniu
z piekła dusz, co wywołuje iście szalony chaos (momenty z Hitlerem pobitym
przez niebieskookich blondynów, którzy powinni być po jego stronie – znaczy
Gotena i Trunksa w wersji SSJ – to prawdziwa perełka), drugi zaś to czerpiąca z
kina kaiju (patrz. „Godzilla”) smutna opowieść o pewnym wojowniku grającym na
okarynie, z której – opowieści, nie okaryny – dowiecie się, skąd Trunks z
przyszłości miał swój miecz. Potem jeszcze do kin trafiła pożegnalna kinówka
„DB”, ale o niej już pisałem w poprzedniej części artykułu. I na tym właśnie
zakończyła się kinowa przygoda „DB”. A przynajmniej tak się wtedy wydawało, ale
o tym bliżej opowiem przy okazji kolejnej części.
Nie znaczy to jednak, że to wszystkie filmy ze
świata „Smoczych kul”, jakie w tamtym okresie powstały. W końcu telewizja też
miała swoje do zaoferowania i tak oto widzowie mogli obejrzeć wyśmienity
odcinek specjalny „Bardock – The Father of Goku” opowiadający o tym, jak
wyglądało życie na Vegecie, jak planeta została zniszczona i jak Gokū trafił na
Ziemię. Po nim na fanów czekał udany epizod „The History of Trunks”, gdzie
mogliśmy obejrzeć ponurą wersję świata Trunksa z przyszłości, stanowiącą prolog
do wydarzeń w serii TV. Do tego na rynek wideo trafiła produkcja „Plan to
Eradicate the Saiyans” gdzie pojawia się tsufuliański naukowiec chcący zemścić
się na Saiyanach (i to zanim powstała seria „GT”). Wszystko zaś zwieńczone
zostało telewizyjną produkcją z 1997 „Dragon Ball GT: Biografia Gokū Jr.”, przybliżającą
nam w sentymentalnym stylu losy pra pra pra (ktoś wie w ogóle ile tych pra
powinno być? ;) ) wnuka Gokū.
Potem przez wiele lat „Dragon Ball” nie gościł już
ani na ekranach kin, ani telewizorów. Manga też przestała się ukazywać. Fonom zostało
po raz kolejny odkrywanie tego samego i nikt nie spodziewał się, że kiedyś ich
ulubiona opowieść jeszcze powróci. A jednak, ale o tym opowiem innym razem.
Komentarze
Prześlij komentarz