To już dziesiąty tom „Yakariego”, bardzo
sympatycznej serii komiksowej dla najmłodszych. Serii, która bawi, uczy i
dostarcza porcji zapadających w pamięć przygód. Co prawda po tak jubileuszowym
albumie można by spodziewać się czegoś bardziej niezwykłego, czego tutaj nie
uświadczycie, wciąż jednak całość jest tak samo znakomita, jak poprzednie
dziewięć albumów i gwarantuje wartościową lekturę dla całej rodziny.
Yakari przeżył już wiele przygód, brał udział w
wielu niebezpiecznych sytuacjach i odwiedził wiele niezwykłych miejsc. Czegoś
takiego jednak, jak teraz, nie przeżył nigdy dotąd. Oto bowiem pewnego ranka
odkrywa, że ktoś przygotował dla niego strzałki. A dokładniej strzałki z
patyków ułożone na ziemi, prowadzące… Właśnie, dokąd? I czy to jego mają
prowadzić? Nasz dzielny mały Indianin postanawia to sprawdzić i tak wraz ze
swoim wiernym koniem Małym Piorunem trafia do nieznanej mu krainy pośród
wzgórz. Ale to dopiero początek! Zanurzając się w podziemnych korytarzach
Yakari zastanawia się, po co ktoś go tu sprowadził i jakie właściwie są zamiary
tego kogoś…
„Yakari” to seria, która wygląda, jak mieszanka
wielu innych, klasycznych serii. I właściwie taka jest o niej prawda. Sklejona
została bowiem z estetyk, elementów i schematów znanych m.in. z prac Peyo, ojca
Smerfów czy Goscinnego i Uderzo (tak, tak tych od „Asteriksa”). Tu nawet kreska
przypomina mocno tę znaną z przygód małych, niebieskich skrzatów. Czy to
zarzut? Bynajmniej, bo większość europejskich komiksów z tamtych lat była do
siebie mocno podobna – taki już styl owego okresu – a zarazem jest to coś, co
się lubi i ceni.
To, co właściwie można o „Yakarim” powiedzieć,
jednocześnie powiedzieć można i „Smerfach”, „Lucky Luke’u”, „Asteriksie” i im
podobnych tytułach. Owszem, przygody małego Indianina nie są tak świetne, jak
te trzy tytuły, niemniej zachowuje bardzo zbliżoną jakość. Na pewno bardziej
przypadnie do gustu dzieciom, mniej w nim jest w końcu elementów, które
zrozumieją i docenią jedynie dorośli, ale nie zmienia to faktu, że mamy tu
dobrą opowieść przygodową. Podaną z humorem, lekkością (tekstu jest jedynie
niezbędne minimum), a także obowiązkowym dydaktyzmem.
Do tego dochodzi szata graficzna. Pozornie mamy tu
prostsze ilustracje, niż u kolegów po fachu. Mniejsze jest zagęszczenie kadrów,
większa za to dynamika i skupienie na opowiadaniu samym obrazem. Wszystko
jednak jest tu dopracowane, dobrze poprowadzone, sympatyczne, pełne uroku i
barwne, choć zarazem stonowane i uproszczone.
W skrócie: dobra seria dla młodych czytelników.
Coś, co ma swój klimat, sympatyczny look i przekazuje jednocześnie wartości. I,
choć to już dziesiąty tom, „Yakari” nie traci swojej jakości.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz