Dragon Ball Super #71: The Heeters' Plan – Akira Toriyama, Toyotarou

PLAN HEETERSÓW

 

Poprzednie dwa epizody „Dragon Ball Super” budowały napięcie i niepewność. Teraz nadszedł czas na porcję konkretnej rozrywki. Czy aż tak, by opowieść wkroczyła w fazę widowiskowej, epickiej akcji, tego Wam zdradzać nie będę – przeczytajcie sami! – ale po raz kolejny Toriyama udowodnił tym rozdziałem, że nie zapomniał jak pisać dobre shouneny i jednocześnie przypomina, że ostatnimi laty lepiej czuje się w kosmicznych klimatach, których w starym „DB” nie było aż tak wiele, mimo iż traktował przecież o kosmitach.

 

Trening Gokū i Vegety trwa. Ten pierwszy szkoli się w anielskich technikach, podczas gdy ten drugi doskonali moce boga zniszczenia. Ale zbliża się czas, gdy będą mieli okazję przekonać się, co dało im szkolenie, bo już wkrótce pojawi się nowy wróg. Ale czy to na pewno wróg?

Tymczasem ród Heetersów wciela w życie swój plan, który ma wyeliminować ich wrogów i zapewnić należyte, najwyższe miejsce we wszechświecie. Zanim to jednak osiągną, czeka ich faza przygotowań. I tak oto wkrótce na Ziemi pojawiają się kosmici, którzy odwiedzają Chichi, szukając Gokū, którego chcą… Właśnie, co od niego chcą?

 

Co tu dużo mówić o tym rozdziale. Wydarzenia nabierają tempa i tak najkrócej można podsumować jego akcję. Akcja nie pędzi tu może na złamanie karku, ale nie brak też dynamicznych momentów, a wszystko to czyta się dosłownie jednym tchem w kilkanaście minut. Krótko, szybko, ale przecież tak właśnie powinno być. „Dragon Ball” to wciąż wzorcowy bitewniak – shounen idealny – i twórcy wiedzą, jak prowadzić swoją opowieść. Nadal ma ona w sobie więcej wtórności, niż przebłysków inwencji, ale jest to wtórność udana i taka, jakiej oczekujemy.

 


Świetne walki, świetna dynamika, odwlekany punkt kolimacyjny i widowiskowa nuta sprawiają, że rozdział ten, jak i poprzednie, połyka się na raz, z zapartym tchem i… ochotą na więcej. Co z tego, że już to znamy, że wiemy jak się skończy i co nas czeka dalej – i tak tego chcemy. I dokładnie to dostajemy, świetnie narysowane, niby klasycznie, a jednak w sposób dostosowany do nowych czasów i ożywiające magię dawnego „Dragon Balla”.

 

Jeśli więc lubicie serię, koniecznie powinniście poznać nowe rozdziały. Zabawa trwa, nie ma tu miejsca na nudę, a i nie brak jest też emocji. Plus należy docenić, że Toriyama znów serwuje nam ciekawe postacie o nieoczywistej motywacji. Bo co, jak co, ale dobrzy wrogowie, którzy wcale nie zawsze są tacy źli, jak mogłoby się wydawać, to podstawa shounenów i „Smoczych kul”.

Komentarze