Dragon Ball Super #17: Hakaishin no Chikara – Akira Toriyama, Toyotarou

MOC BOGA ZNISZCZENIA

 

Najnowszy tomik mangi „Dragon Ball Super” to właściwie nic innego, jak jedna wielka walka, której dwieście stron łyka się mniej więcej w pół godziny. Nuda? Bynajmniej, bo w końcu na walkach zawsze skupiała się ta seria, a niniejszy epizod trzyma poziom. I ma swój urok, chociaż nie pogardziłbym, gdyby Toriyama i Toyotarou zaserwowali mi jakiś naprawdę zaskakujący pomysł czy zwrot akcji.

 

Gokū staje do walki z Granolą. I szybko przekonuje się, że nawet jako Supersaiyanin Blue w trybie ultrainstynktu, ma nie lada problemy z przeciwnikiem. Gdy on toczy nierówną walkę z wrogiem, zaczynając odkrywać, że on i Vegeta zostali wrobieni przez kosmitów, Vegeta powoli przypomina sobie prawdę o rasie Granoli.

Ale to nie koniec problemów. Gdy używający ulepszonego ultrainstynktu Gokū zdaje się wygrywać, Granola ujawnia swój sekret. Z drugiej jednak stronny Vegeta też skrywa w swoje sekrety, jakimi z nikim się nie podzielił. Kto zwycięży w tej sytuacji?

 

Dwieście stron niemal czystej walki to to, co w „Dragon Ballu” zawsze było… Okej, najlepszych było zawsze wiele rzeczy, od kreacji postaci, przez niezapomniany humor, po odniesienia do popkultury, o czym często się zapomina. Walki były równorzędnie dobre, chociaż z racji gatunkowej przynależności musiały zacząć dominować i tak jest w tym epizodzie.

 

Walki w „Smoczych kulach” od zawsze miały różnorodny przebieg. Czasem były to starcia przetykane sporą ilością dialogów i dodatkowych wątków, czasem zabawnymi żartami z typowych walk, a czasem zajmowały po kilka tomów niemal nieustannej wymiany ciosów, ucieczek i pościgów. Tu mamy głównie wymianę ciosów właśnie, z kilkoma scenami rozmów i to tyle. Ale starcia te mocno łączyły się z nowymi przemianami i takiej w końcu doczekujemy się tym razem w wykonaniu Vegety i kiedy ta pojawiła się, gdy manga ukazywała się w rozdziałach, całkiem słusznie rozpaliła wyobraźnię fanów.

 


Poza tym to naprawdę wdzięcznie wykonany bitewny balet, który nie nudzi ani przez moment. Bo może to już było – i to było tyle razy – ale wciąż chcemy więcej. A że po koniec akcja się zagęszcza, w oczywisty sposób, ale jednak, trudno jest nie czekać z niecierpliwością na ciąg dalszy. Bo „DB” to klasyk, który przetrwał próbę czasu i dobrze odnalazł się w nowym realiach. I co z tego, że nie do końca jest to ta sama seria, co kiedyś. Nie mogła nią być, wszystko się zmienia, jednak nadal jest niemal tym samym dziełem co przed laty i tak samo wciąga.

 


Oprócz tego, że tomik świetnie się czyta, również przyjemnie się go ogląda. Bo grafiki Toyotarou są po prostu świetne. Maja w sobie look i klimat starego „Dragon Balla”, ale jednak są bardziej złożone, dopełnione większą ilością detali i unowocześnione. Co razem z treścią daje nam kolejny dobry epizod znakomitej serii. Nic tylko czytać, jeśli jesteście fanami, a potem czekać na kolejną część.

Komentarze