Najnowszy tomik mangi „Dragon Ball Super” to
właściwie nic innego, jak jedna wielka walka, której dwieście stron łyka się mniej
więcej w pół godziny. Nuda? Bynajmniej, bo w końcu na walkach zawsze skupiała
się ta seria, a niniejszy epizod trzyma poziom. I ma swój urok, chociaż nie
pogardziłbym, gdyby Toriyama i Toyotarou zaserwowali mi jakiś naprawdę zaskakujący
pomysł czy zwrot akcji.
Gokū staje do walki z Granolą. I szybko przekonuje
się, że nawet jako Supersaiyanin Blue w trybie ultrainstynktu, ma nie lada
problemy z przeciwnikiem. Gdy on toczy nierówną walkę z wrogiem, zaczynając
odkrywać, że on i Vegeta zostali wrobieni przez kosmitów, Vegeta powoli
przypomina sobie prawdę o rasie Granoli.
Ale to nie koniec problemów. Gdy używający
ulepszonego ultrainstynktu Gokū zdaje się wygrywać, Granola ujawnia swój
sekret. Z drugiej jednak stronny Vegeta też skrywa w swoje sekrety, jakimi z
nikim się nie podzielił. Kto zwycięży w tej sytuacji?
Dwieście stron niemal czystej walki to to, co w
„Dragon Ballu” zawsze było… Okej, najlepszych było zawsze wiele rzeczy, od
kreacji postaci, przez niezapomniany humor, po odniesienia do popkultury, o
czym często się zapomina. Walki były równorzędnie dobre, chociaż z racji
gatunkowej przynależności musiały zacząć dominować i tak jest w tym epizodzie.
Walki w „Smoczych kulach” od zawsze miały
różnorodny przebieg. Czasem były to starcia przetykane sporą ilością dialogów i
dodatkowych wątków, czasem zabawnymi żartami z typowych walk, a czasem
zajmowały po kilka tomów niemal nieustannej wymiany ciosów, ucieczek i
pościgów. Tu mamy głównie wymianę ciosów właśnie, z kilkoma scenami rozmów i to
tyle. Ale starcia te mocno łączyły się z nowymi przemianami i takiej w końcu
doczekujemy się tym razem w wykonaniu Vegety i kiedy ta pojawiła się, gdy manga
ukazywała się w rozdziałach, całkiem słusznie rozpaliła wyobraźnię fanów.
Poza tym to naprawdę wdzięcznie wykonany bitewny
balet, który nie nudzi ani przez moment. Bo może to już było – i to było tyle
razy – ale wciąż chcemy więcej. A że po koniec akcja się zagęszcza, w oczywisty
sposób, ale jednak, trudno jest nie czekać z niecierpliwością na ciąg dalszy.
Bo „DB” to klasyk, który przetrwał próbę czasu i dobrze odnalazł się w nowym
realiach. I co z tego, że nie do końca jest to ta sama seria, co kiedyś. Nie
mogła nią być, wszystko się zmienia, jednak nadal jest niemal tym samym dziełem
co przed laty i tak samo wciąga.
Oprócz tego, że tomik świetnie się czyta, również
przyjemnie się go ogląda. Bo grafiki Toyotarou są po prostu świetne. Maja w
sobie look i klimat starego „Dragon Balla”, ale jednak są bardziej złożone,
dopełnione większą ilością detali i unowocześnione. Co razem z treścią daje nam
kolejny dobry epizod znakomitej serii. Nic tylko czytać, jeśli jesteście
fanami, a potem czekać na kolejną część.
Komentarze
Prześlij komentarz