W końcu nadeszła ta chwila. Dziewiąty zbiorczy tom „Usagi
Yojimbo Sagi” to ostatni tom z klasycznymi, czarnobiałymi historiami. W skrócie,
rzecz dopełnia kolekcji liczącej już łącznie 12 tomów. I tylko szkoda, że ta księga,
choć cały cykl oparty był na „Usagi Yojimbo: Omnibus Collections”, została w stosunku
do niej okrojona o dobre dwieście stron, na których w oryginale znalazły się
wspólne przygody długouchego samuraja i żółwi ninja w postaci „Usagi
Yojimbo/Teenage Mutant Ninja Turtles: The Complete Collection”.
Usagi znów spotyka się z Ishidą, przyjacielem,
który obecnie pełni funkcję inspektora w jednym z miast. Jednak tu zaczynają
się problemu. Ratowanie życia małej dziewczynki to jedno, ale w mieście dzieje
się dużo dziwnych i niebezpiecznych rzeczy. A wszystkie one łączą się ze sobą,
prowadząc do odkrycia wielkich sekretów.
Potem Usagi i Ishida wikłają się w kolejne
śledztwo. Tym razem sprawa związana jest z zabiciem samurajów. A nad tym wszystkim
unosi się cień zakazanej religii, jaką jest chrześcijaństwo…
„Usagi Yojimbo” to zawsze była dla mnie seria
specyficzna, bo dobra, konsekwentna, ale nie do końca spełniona. Gdzieś na styku
mangi i amerykańskiego komiksu, ale nie będąca do końca ani tym, ani tym. Jej
autor, urodzony zresztą w Japonii, choć wychowany już w USA, pełnymi garściami
czerpie z mangowej estetyki i bogactwa azjatyckich legend oraz historii. Jego
pochodzenie i wychowanie pozwoliło mu spojrzeć na komiksy japońskie i
amerykańskie z pewnego dystansu i stworzyć coś, co bardziej przypomina hołd
złożony mangom, niż cokolwiek innego. Ale każdy fan komiksów z Kraju Kwitnącej
Wiśni chyba się zgodzi, że mangacy jednak zrobiliby to lepiej. Co nie znaczy,
że jest źle, bo nadal to kawał dobrego komiksu.
Komiksu pełnego akcji, ale niespiesznego tempa i
mnóstwa ciekawostek. Tworząc swój komiks od postaw, pisząc go, rysując, nawet
wpisując teksty i opracowując często kolorowe okładki, od dekad niespiesznie
snuje swoją opowieść, robiąc to w naprawdę dobrym stylu. Akcja nie pędzi tu na
złamanie karku, ważne wątki potrafią być rozwijane po kilku tomach przerwy, a
postacie powracać po jeszcze dłuższym czasie. A jednak od początku do końca
rzecz zachowuje swój charakter i klimat, a co ważniejsze poziom. Przygody
Usagiego pełne są swoistej łagodności. Dużo tu fantastyki, romansu czy nawet
horroru, tematy, które są poruszane bywają makabryczne, a jednak Sakai robi to
z delikatnością i wyczuciem.
I chociaż klasycznych, czarnobiałych przygód Usagiego,
że tak to ujmę, to już koniec, seria trwa nadal. Na rynku dostępne są już dwa
tomy ciągu dalszego, a kolejny już niedługo do nich dołączy. Czy trafią kiedyś
do zbiorczego wydania? Mam nadzieję, a póki co zostaje nam cieszyć się
dwunastoma tomami zbierającymi „Początki”, „Sagę”, jak i „Legendy”. I tylko
szkoda, że ten ostatni z nich pominął wspomniany już przeze mnie epizod z
żółwiami ninja.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz