W „The Forrest” chciałem zagrać od pewnego czasu.
Właściwie od chwili, gdy przypadkiem trafiłem na zwiastun drugiej części,
kupiła mnie ta atmosfera, ta brutalność, więc kiedy jedynka pojawiła się na
promocji w przyzwoitej cenie, zaryzykowałem. I… Właśnie, i co?
Najpierw może kilka słów o fabule. Główny bohater
to mężczyzna, który cało wychodzi z katastrofy lotniczej. Jako rozbitek na pełnej
kanibali i mutantów wyspie, musi nie tylko przetrwać i sprawdzić, co stało się
z pozostałymi pasażerami, ale także, a raczej przede wszystkim, odnaleźć
swojego uprowadzonego przez kanibali syna. Od tej chwili czeka go prawdziwa
szkoła survivalu, przemierzanie mrocznych korytarzy jaskiń i… odkrywanie
tajemnic wyspy, na jakie nie był gotowy!
A zatem, dobra to gra, czy nie? Dobra i to bardzo.
Nie mówię, że nie ma minusów, bo czasem bywa monotonna, ale może to po prostu
ja nie przepadam aż tak za survivalowymi snadboxami opartymi na craftingu? Bo nie
przepadam, ale i tak „The Forest” mnie kupił. Może gdybym grał w niego te parę
lat temu, kiedy był niedopracowany, a wiele wątków nie istniało, przeżyłbym
zawód, bo ile można chodzić po lesie, nawet tak klimatycznym? Ile można zbierać
i budować? (okej, widziałem, jakie cuda budują tu gracze, godziny na to zeszły,
więc jak widać można, ale ja do nich nie należę) Za to fabuła, która tu jest, nie
tylko jest ciekawa, ale i tą ciekawość zresztą skutecznie podsyca już po
finale. A właściwie dwóch finałach, bo w zależności od wyboru, gra kończy się
inaczej. I to zupełnie. A oba zakończenia po prostu ograć warto. I powiem
szczerze, że po skończeniu wylądowałem na fandomowej stronie poświęconej grze,
żeby poczytać, dowiedzieć się, co przegapiłem, bo dużo było tu różnych tropów i
dokumentów, nie wszystkie człowiek znalazł, nie wszystkie miał czas dobrze
poznać. A poznawać jest co.
Od strony fabuły to taki „Lost” pomieszany nieco z
Lovecraftem i paroma innymi rzeczami, które fani horroru rozpoznają od razu. Są
tu pewne niedociągnięcia, jest jeden nieprzekonujący zbieg okoliczności w
finale, ale nie ma to znaczenia. Bo jest klimat, który mnie kupił całkowicie, a
jakiego nie czułem chyba od czasu dawnego ogrywania serii „Silent Hill”, jest atmosfera,
jest krew, jest brutalnośc, jest mrok i jest dobra zabawa. I niezłe wykonanie,
bo grafika całkiem daje radę, mimo iż się zestarzała, a otwarty świat, choć nie
jakiś gigantyczny, ze sporym wachlarzem możliwości, pozwala długo zwiedzać tę
grę, rozbudowywać własne konstrukcje i tworzyć, tworzyć, tworzyć. I walczyć
także.
Po prostu dobra gra. Nie dla każdego, bo bywa
makabrycznie, bo podobno straszy skutecznie – no mnie nie straszyła, ale dajcie
mi grę, która mnie przestraszy, bo jeszcze się nie zdarzyło – i bo jednak to
survival i crafting (a ten tu na szczęście jest logiczny), a to trzeba w pewnym stopniu lubić. Ale w swoim gatunku to
jedna z najlepszych gier, jakie miałem okazję ogrywać i pewnie jeszcze do niej
wrócę. A na pewno będę chciał zagrać w ciąg dalszy, którego zwiastun robi
wrażenie.
Komentarze
Prześlij komentarz