Atelier spiczastych kapeluszy #11 - Kamome Shirahama

 WIELKI POPIS TALENTU

 

Osiem miesięcy czekaliśmy na kolejny tomik „Atelier spiczastych kapeluszy”, ale w końcu jest i… No kto lubi ten schemat, kogo to kupiło, nie pożałuje, bo poziom utrzymany, jakość zachowana, a rysunkowo to w ogóle rzecz zachwyca na każdym niemal kroku. A że nastrojowa to część, klimatyczna – a im bliżej końca, tym bardziej – i naprawdę widowiskowa, jest się z czego cieszyć. Tym bardziej, że to co dzieje się w drugiej połowie tomu autentycznie potrafi zachwycić i dostarczyć prawdziwych wrażeń.

 

W jedenastym tomiku nadal trwają przygotowania do celebracji Święta Srebrnej Nocy. Wszystko już właściwie idzie pełną parą, jak to się mówi, czasu jest coraz mniej, a młode adeptki dopada coraz większe zniechęcenie. Najbardziej cierpi chyba Koko, bo nie jest w stanie rysować, niczego nie jest już pewna, a co gorsza cokolwiek nie zrobi, nie jest z tego zadowolona. A tymczasem czarodzieje podejrzewają, że dziewczyna coś ukrywa i…

Czy dziewczyny znajdą w sobie siłę i pokażą na co je stać? Co przygotują? I jak przebiegnie wielka parada?

 

Przez połowę tomiku Kamome Shirahama stara się utrzymać nas w niepewności co do tego wszystkiego. I nieważne, że i tak wiadomym jest, że w ten czy inny sposób – nawet jeśli nie wszystko – dobrze być musi, dajemy się wciągnąć w wir wątpliwości, jakie przepełniają nasze bohaterki. I w ten gorączkowo upływający wręcz czas, kiedy pojawia się całkiem sporo emocji. Ale to właściwie przedsmak tego, co nadciąga, a co zaczyna dziać się w drugiej połowie tomu.

 

No i tu już jest na pełnej petardzie, można rzec. Z rozmachem, z nastrojem, z klimatem. Czuje się, że to wielkie wydarzenie, z rozmachem, z wagą. I widać, że to popis talentów, który ma robić wrażenie i robi. Fabularnie prosta rzecz – prosta, ale rzetelna robota, gdzie wszystko to, co być powinno, podane jest tak, jak powinno być podane – ale autorka doskonale wiedząc, że to rysunkami stoi i ma stać, dała popis także swoich na tym polu możliwości. I to jaki!

 


Bo wiadomo, te rysunki to coś w mandze świeżego, nowego. Grafiki mające w sobie zarówno japoński, jak i europejski look, dbałość o szczegóły, całą masę realizmu i świetnego klimatu, a zarazem lekkości i mnóstwo uroku. Czegoś takiego w mangach nie spotyka się na co dzień, więc seria daje nadzieję, że wpaść może w oko nawet tym, którzy po japońskie komiksy zazwyczaj nie sięgają. No a kto lubi baśniowe, przygodowe fantasy, znajdzie tu coś dla siebie.

 

W skrócie, kolejny dobry tomik dobrej serii. Domknięcie pewnego jej etapu, wątku i jednocześnie rozbudzenie apetytu na więcej, bo więcej będzie. A na razie mamy tomik jedenasty, świetny, konkretny, dobrze dopełniający wszystkiego. No warto i tyle.

 

Tytuł kupicie tutaj:



Komentarze