Scott Pilgrim kontra reszta świata (#2) – Bryan Lee O'Malley

SCOTT PILGRIM KONTRA ŹLI BYLI

 

Sarkałem, narzekałem i marudziłem na polskie wydanie pierwszego tomu, miałem sobie odpuścić, dać spokój, ale dałem drugą szansę i… No nie, nie jest lepiej jeśli chodzi o edycję i narzekać nie przestanę. Ale nadal cieszy też, że mamy tę serię po polsku i że kolejne części dość szybko się ukazują. No bo to naprawdę świetna rzecz, znakomita opowieść, więc dobrze, że jakiś wydawca wyczuł, że zejdzie, bo serial się pojawił i zainteresowanie wróciło. Szkoda tylko, że nie w lepszej jakości – choć pewnie wydawnictwo będzie chciało zarobić na nas po raz drugi, puszczając za jakiś czas kolorową edycję, coś takie mam wrażenie.

 

Zanim akcja przeskoczy do ciągu dalszego wydarzeń, mamy okazję spojrzeć nieco w przeszłość i przekonać się, jak wglądało wcześniej życie miłosne Scotta, jak zakochała się w nim pewna dziewczyna i ja doszło do założenia bandu. A to, oczywiście, nie wszystko. A potem…

No potem Scott nadal marzy o Ramonie, z Ramoną chce się spotykać i w ogóle, ale nadal spotyka się też z Knives. Dlatego koledzy chcą przekonać go, żeby zerwał z dziewczyną zanim zabierze się poważnie za nową (jakby już nie zabrał, szczegół). A tu jeszcze przecież trzeba zmierzyć się ze złymi byłymi Ramony, a jeden z nich, obecnie popularny aktor kina akcji, jest akurat w okolicy, gdzie kręci nowy film. A do tego jeszcze pojawia się była Scotta i…

 

No i dzieje się. Wszystko tu podobnie jak w filmie – a inaczej niż w serialu, który im dalej w odcinki, tym mniej miał wspólnego z fabuła komiksu i bardziej skupiał się na Ramonie, nie Scottcie, który może i był spiritus movens opowieści, ale przez większość serii nieobecnym – opowiada o tym samym, ale to szaleństwo, które na ekranie wybrzmiewało za sprawą efektów specjalnych, w komiksie wydaje się o wiele bardziej stonowane. Nie zmienia to jednak faktu, że całość wygląda tak, jakby ktoś – w tym wypadku Kanadyjczyk – próbował zrobić własną komiksową wersję jakieś mangi, która była do tego stopnia oparta na grze, że nawet zostające po przeciwnikach monety zamieściła w fabule, pozornie do nich niepasującej.

 


Mamy więc grową estetykę, mamy mangową dynamikę i ten romans to też iście mangowy i mamy bohaterów, którzy… No właśnie, tego pierdołowatego, zmieniającego dziewczyny, jak rękawiczki Scotta lubić się po prostu nie da. Żal jest tu Knives, Ramona ciekawi, bo skrywa masę tajemnic – Scott w sumie też, choć to taki prosty chłopina – ale to ten sam typ, co chłopak się w niej kochający, choć dojrzalsza jest i bardziej pokręcona. A reszta… Sami wiecie, ale to właśnie w nich najlepsze, to takie ludzie coś, co sprawia, że w większości nie da się ich ani nie lubić, ani lubić. Nawet byłych Ramony, którzy często okazują się ofiarami jej samej i w sumie spoko gośćmi – więc zamiast za każdym razem kibicować by przegrali ze Scottem w tej symbolicznej walce o zwyciężenie nad przeszłością, zdarza się, że im współczujemy.

 


Więc fajnie to leci, i rozrywkowo, i undergroundowo, i mangowo, i z porcją czegoś ponad. Do tego fajne rysunki, skrajnie proste, ale nastrojowe, fajny klimat sprzed lat i… słabe polskie wydanie, które nadal nie powala jakością druku (sporo stron jest wyblakłych), tusz śmierdzi, a cena zniechęca przy tej jakości. Ale tytuł sam w sobie zacny, więc polecam, acz niekoniecznie w rodzimym wydaniu.

Komentarze