SCOTT
PILGRIM KONTRA ŹLI BYLI
Sarkałem, narzekałem i marudziłem na polskie wydanie
pierwszego tomu, miałem sobie odpuścić, dać spokój, ale dałem drugą szansę i…
No nie, nie jest lepiej jeśli chodzi o edycję i narzekać nie przestanę. Ale nadal
cieszy też, że mamy tę serię po polsku i że kolejne części dość szybko się
ukazują. No bo to naprawdę świetna rzecz, znakomita opowieść, więc dobrze, że
jakiś wydawca wyczuł, że zejdzie, bo serial się pojawił i zainteresowanie
wróciło. Szkoda tylko, że nie w lepszej jakości – choć pewnie wydawnictwo
będzie chciało zarobić na nas po raz drugi, puszczając za jakiś czas kolorową
edycję, coś takie mam wrażenie.
Zanim akcja przeskoczy do ciągu dalszego wydarzeń,
mamy okazję spojrzeć nieco w przeszłość i przekonać się, jak wglądało wcześniej
życie miłosne Scotta, jak zakochała się w nim pewna dziewczyna i ja doszło do
założenia bandu. A to, oczywiście, nie wszystko. A potem…
No potem Scott nadal marzy o Ramonie, z Ramoną chce
się spotykać i w ogóle, ale nadal spotyka się też z Knives. Dlatego koledzy
chcą przekonać go, żeby zerwał z dziewczyną zanim zabierze się poważnie za nową
(jakby już nie zabrał, szczegół). A tu jeszcze przecież trzeba zmierzyć się ze
złymi byłymi Ramony, a jeden z nich, obecnie popularny aktor kina akcji, jest
akurat w okolicy, gdzie kręci nowy film. A do tego jeszcze pojawia się była
Scotta i…
No i dzieje się. Wszystko tu podobnie jak w filmie –
a inaczej niż w serialu, który im dalej w odcinki, tym mniej miał wspólnego z
fabuła komiksu i bardziej skupiał się na Ramonie, nie Scottcie, który może i
był spiritus movens opowieści, ale przez większość serii nieobecnym – opowiada
o tym samym, ale to szaleństwo, które na ekranie wybrzmiewało za sprawą efektów
specjalnych, w komiksie wydaje się o wiele bardziej stonowane. Nie zmienia to
jednak faktu, że całość wygląda tak, jakby ktoś – w tym wypadku Kanadyjczyk – próbował
zrobić własną komiksową wersję jakieś mangi, która była do tego stopnia oparta
na grze, że nawet zostające po przeciwnikach monety zamieściła w fabule,
pozornie do nich niepasującej.
Mamy więc grową estetykę, mamy mangową dynamikę i
ten romans to też iście mangowy i mamy bohaterów, którzy… No właśnie, tego
pierdołowatego, zmieniającego dziewczyny, jak rękawiczki Scotta lubić się po
prostu nie da. Żal jest tu Knives, Ramona ciekawi, bo skrywa masę tajemnic –
Scott w sumie też, choć to taki prosty chłopina – ale to ten sam typ, co chłopak
się w niej kochający, choć dojrzalsza jest i bardziej pokręcona. A reszta… Sami
wiecie, ale to właśnie w nich najlepsze, to takie ludzie coś, co sprawia, że w
większości nie da się ich ani nie lubić, ani lubić. Nawet byłych Ramony, którzy
często okazują się ofiarami jej samej i w sumie spoko gośćmi – więc zamiast za
każdym razem kibicować by przegrali ze Scottem w tej symbolicznej walce o zwyciężenie
nad przeszłością, zdarza się, że im współczujemy.
Więc fajnie to leci, i rozrywkowo, i
undergroundowo, i mangowo, i z porcją czegoś ponad. Do tego fajne rysunki,
skrajnie proste, ale nastrojowe, fajny klimat sprzed lat i… słabe polskie
wydanie, które nadal nie powala jakością druku (sporo stron jest wyblakłych),
tusz śmierdzi, a cena zniechęca przy tej jakości. Ale tytuł sam w sobie zacny,
więc polecam, acz niekoniecznie w rodzimym wydaniu.
Komentarze
Prześlij komentarz