Star Wars. Doktor Aphra #3: Wojna łowców nagród – Alyssa Wong, Minkyu Jung, Federico Sabbatini

STARWARSOWY EVENT TRWA

 

„Star Wars”, „Gwiezdne wojny”, jak zwał, tak zwał, nieważne. Chodzi o to, że to nigdy nie była i nie jest moja bajka. Próbowałem w to wejść jako dzieciak, ale nie kupiło mnie. Fabuła naiwna, kicz, patos, nawet efekty specjalne, jak na tamte lata – gdy porównać je choćby z „Bliskimi spotkaniami trzeciego stopnia” nie robiły wrażenia, a powiem, że kiedy pierwszy raz oglądał gwiezdną sagę, była końcówka lat 90. XX wieku i rzecz owe efekty miała już podrasowane – za specjalne nie były. Więc sporo mi brakowało do zachwytu i nie ciągnęło mnie do sagi. No ale były jeszcze komiksy, nieszczególnie dobre, ale wtedy czytałem wszystko, co wychodziło na polskim rynku, bo było tanio, w kioskach dostępne, a przede wszystkim nie była to jakaś gigantyczna ilość. No i jakoś został mi do nich sentyment. A że zdarzało się wśród nich parę wartych uwagi dzieł , które dobrze wspominam – i przy okazji Doktor Aphrę akurat lubię – sięgnąłem po ten tom i... O k....a, jakie to było złe. Fabuła, jak fanfik napisany przez dzieciaka, który klecić opowieści nie umie za bardzo. Postacie tak płaskie, nijakie i papierowe, jak to tylko możliwe. A no i jeszcze masa nudy, chociaż tekstu prawie tu nie ma i całość czyta się w godzinkę zasadzie, a i tak dłuży się ten czas straszliwie. A to tylko najważniejsze minusy.

 

Dokotr Aphra zadarła z niejednym. Archeolożka ma do tego talent. Ale co tym razem czeka na nią? Zaczyna się od porzuconego statku, na którym znajduje się coś, czego kosmos nie widział od bardzo dawna. Już samo to by wystarczało, ale co gorsza trwa wojna łowców nagród i z tym problemem też trzeba się zmierzyć. A wszystko na przyjęciu, gdzie czeka masa wrogów.


Pamiętam, jak parę lat temu, kiedy na naszym rynku startował „Star Wars Komiks” z seriami Marvela, podchodziłem do niego z dużymi obawami. Bo znałem już ten schemat i to dobrze. Poprzednie odsłony magazynu kupowałem regularnie od początku, czyli końca lat 90., kiedy to pod szyldem „Gwiezdne Wojny Komiks” publikowano głownie długie historie dzielone na odcinki, a potem już w XIX wieku, gdy powrócił pod nowym tytułem i z nową formułą, oferując czytelnikom tylko zamknięte epizody. Miałem (mam nadal) je wszystkie, z wydaniami specjalnymi włącznie, ale większość była denna i nie warta uwagi. Ale kiedy magazyn znów wrócił, właśnie z komiksami Marvela, kupowałem, choć w pewnym momencie odpuściłem sobie. Ale akurat ta linia wydawnicza była całkiem przyzwoita, a potem Egmont przeniósł ją częściowo do wydań albumowych i właśnie do nich należy ten tom.

 


A tom to właściwie specyficzny, bo stanowiący część nie tylko większego uniwersum, którego kanonu się pilnuje, ale i większego wydarzenia. Marvel już ma to do siebie, że przeplata i łączy to, co wydaje, więc to samo zrobił z gwiezdonwojennymi seriami, które wcześniej traktowane były o wiele luźniej. A tu jeszcze mamy do czynienia z eventem „Wojna łowców nagród” rozpisanym na ponad trzydzieści zeszytów zebranych w siedmiu tomach różnych starwarsowych cykli. Tylko co z tego? Nie wiem, jak jest z innymi tomami i nie zamierzam się dowiedzieć, ale ten to słabizna, która obraża inteligencję czytelnika i żenuje jakością. A niby dzieje się sporo, akcja jest konkretna, widowiskowo bywa, postaci też sporo, ale wszystko na nic. Ta akcja jest, ale jakby jej nie ma, treść nic nas nie obchodzi, bo czytać ten komiks dla fabuły, to jak dla fabuły grać w "Dooma", chociaż tamto jest głębsze, bogatsze i ambitniejsze w porównaniu do tej papki. Postacie mogą ginąć, mogą nie, zero nas to obejdzie - w sumie to chciałoby się, żeby wszyscy zginęli na początku i skończyło się to po pięciu stronach, bo wtedy scenarzystka oszczędziłaby nam tej żałosnej tandety. A i jeszcze jest to tak źle narysowane, że aż oczy łzawią i bolą.

 

Więc dywagować nie ma tu nad czym: nawet fani serii będą zawiedzeni. Reszta? Jeśli ktoś ma choćby odrobinę szczątkowego gustu i dobrego smaku, lubi przyjemną rozrywkę i ceni swój czas, niech trzyma się od tego badziewia z daleka.

Komentarze