KSIĘŻNICZKA
NA TROPIE
Co tu dużo mówić – wahałem się. Wahałem czy sięgać,
czy czytać, czy w ogóle chcę. Bo z jednej strony „Elantris” to rzecz o statusie
już niemal kultowym, a tu jeszcze w nowym wydaniu, zmienionym nieco,
uzupełnionym, rozbudowanym, poza tym brzmiąca całkiem ciekawie. Z drugiej ja za
Sandersonem nie przepadam, co po coś sięgnę, zawód mniejszy lub większy, bo
nawet jak biorę te jego potencjalnie dojrzalsze prace, jakbym czytał
młodzieżówkę, gdzie autor nie umie wyjść z takiej infantylnej maniery pisania,
która psuje przyjemność płynącą z lektury. No ale ciekawość przezwyciężyła
wątpliwości i… I całkiem fajnie jest, wciąż będę się upierał, że jednak
Sanderson mógł to lepiej, bardziej ambitnie i z wysmakowaniem, z większym
ciężarem, ale na szczęście tym razem infantylnie nie jest, a powieść czyta się
całkiem przyjemnie, chociaż czasami można było skrócić to wszystko.
Elantris było kiedyś piękne, bogate, potężne i
pełne magii. Ale to było kiedy. Teraz to
ruina, zgnilizna, rozpad. Magia zawiodła, wszystko się posypało, a każdy woli
unikać tego miejsca. Ale niestety nie każdy będzie mógł sobie na to pozwolić,
bo oto mająca zawrzeć polityczne małżeństwo księżniczka odkrywa, że jej
przyszły mąż nie żyje. Księżniczka zamierza więc odkryć co się z nim stało i…
„Elantris” to taka powieść, która dla fanów
lżejszego fantasy nadaje się w sam raz na wypadek, gdyby nie chcieli wchodzić w
długi cykl. No bo to właściwie tylko jedna książka, chociaż… Właśnie, to już
bardziej złożona kwestia, bo niby wydana po raz pierwszy w 2005 roku powieść
(na dziesięciolecie ukazało się wydanie jubileuszowe i na tym bazuje ta edycja)
jak dotąd nie doczekała się kontynuacji, choć mówi się o tym od lat, to jednak
jest częścią większego świata. samo „Elantris” ma jeszcze dwa dodatki –
opowiadanie „The Hope of Elantris” i nowelkę „Dusza cesarza”, ale jednocześnie
jako część uniwersum „Cosmere” ma pewne związki z kilkoma dziejącymi się w nim
seriami: „Z Mgły Zrodzony”, „Archiwum Burzowego Światła” i „Siewca Wojny”. Obok
tego jest też parę pobocznych rzeczy, więc w ostatecznym rozrachunku rozrasta
się to do imponujących rozmiarów, więc jak komuś podejdzie, będzie miał czego
szukać i co czytać. Ale wróćmy do „Elantris” jako takiego.
Jaka jest to książka? Stylistycznie poprawnie
napisana, ale nadal mam wrażenie, że jednak dla młodych. Że niby to nie young
adult kategoria, a jednak pisane, jakby właśnie dla nastolatków, choć tym razem
nieco starszych. Choć jak na debiut autora, którego fanem nie jestem, całkiem
nieźle to wypada. Fabularnie rzecz jest w zasadzie dość typowa, ale całkiem
sprawnie poprowadzona. Wiadomo, zdarzają się Sandersonowi dłużyzny i zbędne
momenty, ma czasem problemy z tempem, z wyważeniem akcji, ale jeśli podejść do
tego bez zbytnich oczekiwań i traktować jako stricte przygodowe fantasy dla
mniej wymagających odbiorców, jest całkiem do rzeczy.
No a w tej edycji mamy trochę dodatków, których nie
było wcześniej. Ot choćby nowy epilog, kilka rzeczy zostało bardziej klarownie
wyłożonych, wpadło też kilka nowych scen, a całość została przeredagowana, więc
jakościowo lepiej jest nieco, niż w pierwszym wydaniu. Jest też kilka słów od autora, a całość została fajnie wydana – twarda
oprawa, kolorowe mapki, niby standard, ale miło to wygląda. A książka, jak książka,
całkiem z rozmachem i w prosty, ale jednocześnie dopracowany i barwny pod względem
kreacji świata sposób podana lektura fantasy dla fanów może bardziej autora, niż
gatunku, ale i tak wypada lepiej od całej masy współczesnej literatury gatunkowej.
Komentarze
Prześlij komentarz