Elantris – Brandon Sanderson

KSIĘŻNICZKA NA TROPIE

 

Co tu dużo mówić – wahałem się. Wahałem czy sięgać, czy czytać, czy w ogóle chcę. Bo z jednej strony „Elantris” to rzecz o statusie już niemal kultowym, a tu jeszcze w nowym wydaniu, zmienionym nieco, uzupełnionym, rozbudowanym, poza tym brzmiąca całkiem ciekawie. Z drugiej ja za Sandersonem nie przepadam, co po coś sięgnę, zawód mniejszy lub większy, bo nawet jak biorę te jego potencjalnie dojrzalsze prace, jakbym czytał młodzieżówkę, gdzie autor nie umie wyjść z takiej infantylnej maniery pisania, która psuje przyjemność płynącą z lektury. No ale ciekawość przezwyciężyła wątpliwości i… I całkiem fajnie jest, wciąż będę się upierał, że jednak Sanderson mógł to lepiej, bardziej ambitnie i z wysmakowaniem, z większym ciężarem, ale na szczęście tym razem infantylnie nie jest, a powieść czyta się całkiem przyjemnie, chociaż czasami można było skrócić to wszystko.

 

Elantris było kiedyś piękne, bogate, potężne i pełne magii. Ale to  było kiedy. Teraz to ruina, zgnilizna, rozpad. Magia zawiodła, wszystko się posypało, a każdy woli unikać tego miejsca. Ale niestety nie każdy będzie mógł sobie na to pozwolić, bo oto mająca zawrzeć polityczne małżeństwo księżniczka odkrywa, że jej przyszły mąż nie żyje. Księżniczka zamierza więc odkryć co się z nim stało i…

 

„Elantris” to taka powieść, która dla fanów lżejszego fantasy nadaje się w sam raz na wypadek, gdyby nie chcieli wchodzić w długi cykl. No bo to właściwie tylko jedna książka, chociaż… Właśnie, to już bardziej złożona kwestia, bo niby wydana po raz pierwszy w 2005 roku powieść (na dziesięciolecie ukazało się wydanie jubileuszowe i na tym bazuje ta edycja) jak dotąd nie doczekała się kontynuacji, choć mówi się o tym od lat, to jednak jest częścią większego świata. samo „Elantris” ma jeszcze dwa dodatki – opowiadanie „The Hope of Elantris” i nowelkę „Dusza cesarza”, ale jednocześnie jako część uniwersum „Cosmere” ma pewne związki z kilkoma dziejącymi się w nim seriami: „Z Mgły Zrodzony”, „Archiwum Burzowego Światła” i „Siewca Wojny”. Obok tego jest też parę pobocznych rzeczy, więc w ostatecznym rozrachunku rozrasta się to do imponujących rozmiarów, więc jak komuś podejdzie, będzie miał czego szukać i co czytać. Ale wróćmy do „Elantris” jako takiego.

 

Jaka jest to książka? Stylistycznie poprawnie napisana, ale nadal mam wrażenie, że jednak dla młodych. Że niby to nie young adult kategoria, a jednak pisane, jakby właśnie dla nastolatków, choć tym razem nieco starszych. Choć jak na debiut autora, którego fanem nie jestem, całkiem nieźle to wypada. Fabularnie rzecz jest w zasadzie dość typowa, ale całkiem sprawnie poprowadzona. Wiadomo, zdarzają się Sandersonowi dłużyzny i zbędne momenty, ma czasem problemy z tempem, z wyważeniem akcji, ale jeśli podejść do tego bez zbytnich oczekiwań i traktować jako stricte przygodowe fantasy dla mniej wymagających odbiorców, jest całkiem do rzeczy.

 

No a w tej edycji mamy trochę dodatków, których nie było wcześniej. Ot choćby nowy epilog, kilka rzeczy zostało bardziej klarownie wyłożonych, wpadło też kilka nowych scen, a całość została przeredagowana, więc jakościowo lepiej jest nieco, niż w pierwszym wydaniu. Jest też kilka słów od autora, a całość została fajnie wydana – twarda oprawa, kolorowe mapki, niby standard, ale miło to wygląda. A książka, jak książka, całkiem z rozmachem i w prosty, ale jednocześnie dopracowany i barwny pod względem kreacji świata sposób podana lektura fantasy dla fanów może bardziej autora, niż gatunku, ale i tak wypada lepiej od całej masy współczesnej literatury gatunkowej.

Komentarze