Leisure Suit Larry: Magna Cum Laude


MEGA CUM LOAD


Można powiedzieć, że ta recenzja to tak z serii: „wszyscy nienawidzą, a mnie się podobało”. Bo fakt, „Leisure Suit Larry: Magna Cum Laude” to nie gra, która zdobyłaby jakieś uznanie (a jaj kontynuacja to w ogóle zniknęła w pomroce dziejów) czy cokolwiek. I to nie gra, która by mnie porwała i zachwyciła, ale granie w nią okazało się zadziwiająco niezłą rozrywką. Brzydką, ale za to fajnie zmieniającą point and clicka na RPG-owe doznania, które może są głupie, ale za to przyjemne w ogrywaniu. A ten brak idiotycznej poprawności politycznej, którego dziś nikt by nie wypuścił na rynek, to wielki plus całości.

 

 Głównym bohaterem tej gierki nie jest Larry Laffer, a Larry Lovage – jego siostrzeniec. Młodzieniec po wujku odziedziczył wszystko – brak urody, odpychającą aparycję, apetyt na kobiety i pewność siebie, że da radę. Więc próbuje, a jego głównym celem jest dostanie się do programu randkowego „Swingles”. Więc zaczyna działać, podrywać, upijać dziewczyny i wykonywać kolejne, szalone zadania, aż… No właśnie, co?

 

I ten „Larry” to fajne porzucenie schematu point and clicka na rzecz RPG z otwartym światem. Ten świat co prawda mały jest i ograniczony, ale jednak otwarty, więc chodzić sobie można sporo i sporo znajdować, robić i w ogóle. Potem podobnie, ale o niebo lepiej, zrobiono to w grze „Bully”, ale zasada jest ta sama a świat podobny – w obu przypadkach mamy teren szkoły i odblokowywane przy okazji kolejnych zadań przyległości z miastem włącznie, gdzie możemy wykonywać kolejne zadania. Z tym, że „Magna Cum Laude” stawia bardziej na rubaszno-komediowo-zboczone akcje. Rozbierany poker, upijanie dziewczyn w pijackich zabawach etc. Albo upijanie się samemu, bo to też nas często czeka. I wiadomo, nie każdego to kupi, a już niektórzy dostaną piany słuchając w trakcie rozgrywki „Lesbian Nights” (choć akurat ten moment ma rozbrajający klimat starych, durnych seks-komedii), ale np. przyjemne minigierki pozwalające nam na podryw i wykonywanie kolejnych questów ma swój urok. No i brakuje nam gier o szkolnym życiu w klimacie teen movies, więc to też trzeba zaliczyć tej produkcji in plus.

 


Co warto nadmienić to to, że gra kanoniczna z nowymi nie jest. Nowe kontynuowały serię po „Miłości na fali”, z której Larry trafia prosto w nasze czasy, a tu poznajemy Larry’ego już starszego, ale bez tego przeskoku czasowego, który stał się jego udziałem. To tak jako ciekawostka, ale warta nadmienienia. Tak jak i to, że produkcja doczekała się ciągu dalszego, ale tego obecnie nigdzie kupić się już nie da, a szkoda, bo w sumie, z ciekawości, bym go ograł. Ograłem jednak „Magna”, starczyło to na kilkanaście godzin i wcale nie żałuję. Brzydkie było, głupie, ale jakiejś tam rozrywko dostarczyło. O wiele więcej, niż stare, pikselowe odsłony cyklu. A to po dwudziestu latach, w przypadku gry, która już na premierę bardzo źle wyglądała, całkiem spory, jeśli nie gigantyczny komplement.

Komentarze