KUBA Z
BANDY ROZPRUWACZA
„Zagadka Kuby Rozpruwacza”. Czyli tom, który do
niedawna był niedostępny, ale wrócił na rynek, a przy okazji świętuje swoje
dwudziestolecie. Więc i ja wracam, jubileuszowo, bo raz, że to jedna z moich
ulubionych części, choć jakimś tam wielkim fanem nie jestem, dwa, że to tom, do
którego mam sentyment. I po latach nadal dobrze jest, typowy to Wędrowycz, prosto
napisana rzecz, bez ambicji, stawiająca na koszarowy, pijacki i niewyszukany
humor. Ale czasem ma się ochotę na coś takiego i Pilipiuk potrafi dostarczyć
właśnie takiej rozrywki podanej w całkiem niezłym stylu.
A co dzieje się w tym tomie? A to co zawsze: Jakub
Wędrowycz pije i wojuje ile tylko jest w stanie. A w stanie jest dużo, bo
chociaż wiek ma już zaawansowany, sił bynajmniej mu nie brakuje. Co czeka na
niego tym razem? Alkohol, wrogowie, alkohol, zagadki, alkohol, potwory…
wspominałem o alkoholu? A więc jeszcze trochę alkoholu. A gdzieś w międzyczasie
Wędrowycz trafi do XIX-wiecznego Londynu by raz na zawsze obalić mity o postaci
Kuby Rozpruwacza, zmierzy się Terminatorem, wybierze do opery, spotka
krasnoludki, stawi czoła myślącemu bimbrowi, a nawet czekają na niego
Świąteczne przygody, krasnoludki czy Matrix…
„Wędrowycz”, jak w zasadzie wszystko, co Pilipiuk
pisze – choć ma parę świetnych, poważnych tekstów i tego będę bronił – to literatura,
prosta, niewymagająca, czasem iście prostacka. Tak samo, jak humor. No nie da
się tego inaczej nazwać. Z drugiej strony nie jest to wcale tak złe, jak
mogłoby się wydawać i jak mówią przeciwnicy. Ot lekka, prosta i przeznaczona
dla lubiących ten specyficzny, wiejsko-pijacko-niekumaty humor, który w
zasadzie nie wiadomo czy takie klimaty ośmiesza, czy mu hołduje – czy w
zasadzie i to, i to. Ale potrafi mieć to swój przaśny urok, czasem zabawić się schematem
czy po prostu poprawić humor w niesublimowany, niewyszukany sposób. A ja czasem
mam ochotę na coś takiego, lubię zresztą tu wracać, choć zbyt wysokich ocen
serii nie wystawiam.
A „Zagadka…” to zdecydowanie jeden z najlepszych
tomów Wędrowycza. Nie powiem, że seria okrzepła na tym etapie, bo okrzepnięta
była już na początku, zaraz po pierwszym, debiutanckim, nieprzystającym do
reszty serii tekście, ale po prostu tu wszystko jest taką kwintesencją, gdzie
więcej mamy odniesień do popkultury niż dotąd, a i nie brak wątków związanych z
historią i tym podobnych rzeczy. No i jest tu kilka smaczków, jak finał „Łowów
na młotkowca” czy tytułowe opowiadanie, a szczególnie momenty ze Stomilem – kto
czytał, wie. Widomo, w większości nic z tego nie zostaje w głowie na dłużej,
ale czy musi? Chwila rozrywki, czasem z klimatem, coś na poprawę na stroju –
jak kieliszek bimbru, ale zdrowiej i bez ślepnięcia.
I chociaż nie powiem, że to takie musisz to przeczytać,
ani nic w tym stylu, ale krótkie „można” chętnie rzucę. Bo można, śmiało, tak
żeby trochę się uśmiechnąć, wyłączyć myślenie, a niekiedy i dostać coś z
satyryczną nutą, podane w całkiem przyzwoitym stylu. Czasem tego nam trzeba.
Komentarze
Prześlij komentarz