Batman: The Court of Owls Saga – Scott Snyder, Greg Capullo, James Tynion IV, Rafael Albuquerque

NIETOPERZE I SOWY

 

Ze Snyderem i jego „Batmanem” jest trochę, jak ze Slottem i „Spider-Manem” – udało im się zrobić kilka fajnych komiksów, nawet w pewnym sensie przełomowych dla postaci, ale szybko popadli w przesadę, w absurd i zaczęli solidnie zawodzić. Z tym, że Snyder mniej niż Slott opiera swoją twórczość na kopiowaniu pomysłów innych i ma więcej inwencji. A najwięcej miał jej na początku właśnie, kiedy to stworzył takie historie, jak „Trybunał sów”, „Śmierć rodziny” czy „Endgame”. A teraz ta pierwsza, chyba najlepsza z jego Gacków, wraca w nowym wydaniu. Bo DC wystartowało właśnie z fajną linią wydawniczą „Compact”, gdzie w mniejszym, bardziej kieszonkowym formacie, za grosze wydaje mniej lub bardziej kultowe historii – tak w przeliczeniu za 40 zł (ale można dorwać taniej, widziałem nawet po 27 zł z groszami) dostajemy najczęściej po 11-12 zeszytów, czyli dobrych trzysta stron czytania. I fajnie jest, kompleksowo, bo ten album to w zasadzie cały materiał z tomów „Trybunał sów” i „Miasto sów” (poza dwoma zeszytami), a że to jedna z najlepszych historii o Batku, kto nie ma, może brać w ciemno.

 

Fabuła? Znalezione zostają zwłoki mężczyzny i wszystko wskazuje na to, że zabił go Nightwing. To jednak zaledwie początku, bo okazuje się, że najwyraźniej kolejną ofiarą będzie nie kto inny, tylko Bruce Wayne. Śledztwo w tej sprawie doprowadza Batmana do zagadek z przeszłości jego rodziny, a także tajemniczej organizacji nazywającej siebie Trybunałem Sów, która zdaje się być częścią samego Gotham. Jak daleko sięgają ich wpływy? Jakie są ich cele? I jak Batman poradzi sobie z nowym wrogiem, z którym wydaje się nie mieć najmniejszych szans?

 

Jakiś czas temu, dokładnie w roku 2011, po wydarzeniach z eventu „Flashpoint: Punkt krytyczny” DC zrestartowało całe swoje uniwersum, a co za tym idzie także i wydawane przez siebie serie, łącznie z numerami na okładce. Nie wszystkie, bo np. „Detective Comics” zachowały dawną numerację, chodzi jednak o to, że w skrócie, choć nadal ciągnięto długą tradycję tych cykli – acz niektóre wątki przestały być już kanoniczne – to zarazem uczyniono je atrakcyjnymi dla nowych odbiorców, z jednoczesnym ustalaniem nowego statusu quo bohaterów i tytułów, w których występowali. To tak w skrócie. Te nowe serie miały trwać przez 52 numery (stąd nazwa wydarzenia „New 52”, po polsku przełożona jako „Nowe DC Comics”), a potem nastąpiła kolejna zmiana, ale to już zupełnie inny temat.

 

Wracając do „Sów”, na sam początek nowej serii o Batku wystartowała fajna opowieść, która doskonale sprawdzała się, jako tylko te jedenaście zeszytów tu zebranych, jak i bardziej rozległy eventy, którego wydarzeń dopełniała akcja kilku serii („Batman and Robin”, „Nightwing”, „All Star Western”, „Catwoman”, Batgirl”, „Batman: Dark Knight”, „Birds of Prey”, „Red Hood and the Outlaws”). Z takim eventowym zacięciem i wzajemnym przeplataniem się to wszystko miało ciągnąć się dalej, ale Snyder zatroszczył się o to, by czytelnik, który sięgnie tylko po główne zeszyty, nie stracił w zasadzie nic. A zabawa jest naprawdę znakomita. Niby to nic oryginalnego, żeby dać „zwierzęcemu”, totemicznemu herosowi naturalnego, zwierzęcego wroga – Marvel robił to od lat 60. – ale tu, w połączeniu z klimatem legendy miejskiej i fajną, detektywistyczną akcją wypadło to naprawdę świetnie.

 


Snyder, który czuje takie klimaty (to w końcu on zrobił „Amerykańskiego wampira” chociażby) w dobrym stylu wykorzystuje to gackową mitologię, łącząc akcję z zagadkami, urban legend i momentami onirycznym niemalże horrorem. Wiadomo, nie robi tu czegoś na poziomie Moore’a, Millera czy nawet Milligana, bo jednak celuje w bardziej rozrywkową formę, a tamci mieli nam najczęściej coś więcej do powiedzenia, ale jako właśnie mroczna rozrywka rzecz jest po prostu świetna, a przy okazji dodaje sporo do nietoperzowego mitu i kanonu, a to sporo rozwijane jest właściwie po dziś dzień, czasem doprowadzane przy okazji do absurdu, jak wspominałem (choćby w „Metalu”). Tu jednak było na wysokim poziomie, doskonale zilustrowane przez Capullo, którego wyrazista kreska, stricte współczesna, ale jednak pełna detali, klarowności i klimatu, doskonale pasuje do opowieści i jeszcze podnosi jej poziom.

 

Nie znacie? Nie macie? Angielski to dla Was nie problem? No to okazja idealna. DC Compact to w ogóle świetny pomysł i świetna sprawa, coś, co przydałoby się przeszczepić na polski grunt (za te śmieszne pieniądze można tu dorwać pełne wydania takich opowieści, jak „Watchmen”, „Batman: Hush”, „Joker” – tu wyjątkowo cieniej, bo tylko jakieś 140 stron – czy „All Star Superman”, a to tylko kilka przykładów, bo jest tu i sporo rzeczy po polsku nigdy niewydanych). I mam nadzieję, że pojawi się tu jeszcze trochę kontynuacji wydanych już materiałów, ale czas pokaże.

Komentarze