Spawn: Compendium, vol 6 – Todd McFarlane, Paul Jenkins, Erik Larsen, Darragh Savage, Jason Shawn Alexander, Tom Leveen, Scott Snyder, Jon Goff, Jonboy Meyers, Szymon Kudrański, Greg Capullo, Jerome Opeña, J. Scott Campbell, Clayton Crain
DARK
HORROR
Szósty tom zbiorczy „Spawna”. Czyli spore
zaskoczenie, bo miały być zeszyty 251-300, a jest więcej, bo „Ressurection” i
numery 251-301. I to pierwsze co cieszy. Druga pozytywna rzecz to fakt, że to
„Compendium” wypełnione jest samym gęstym, czyli historiami, które znajdziecie
na listach najlepszych komiksów o Pomiocie – „Resurrection” (gdzie do pisania
serii dołącza Paul Jenkins i dobrze robi), „Satan Saga Wars”, „Dark Horror”, „Enemy
of the State”, „History Of Spawn”, a wreszcie ten przełomowy trzechsetny numer,
rekordzista. I w tych historiach też udzielają się kolejni, czasem świetni (jak
Snyder) pisarze. Wreszcie mamy zmiany na polu graficznym, niemal znika nasz rodak,
który totalnie mi nie pasował do tej serii, a przy okazji w ogóle nie
podchodził, na moment wraca nawet Capullo (i jak się to ogląda!), a reszta, choć
nie zawsze dobra, nieźle pasuje do „Spawna”. Więc po prostu kawał mrocznego antihero,
dobrego, nastrojowego, z fajną akcją. No dobrze jest, w sumie chyba najlepszy to
„Spawn” od czasów „Armagedonu” i jest w co się wgryźć.
Spawn powrócił. A raczej to Al powrócił do roli
Spawna, zajmując miejsce Jima. Nikt nie ma jednak pojęcia, jak do tego doszło i
jaka tragedia kryje się za tymi wydarzeniami. Gdy prawda wyjdzie na jaw, życie
Ala nigdy już nie będzie takie samo. Ale co wyjdzie z jego spotkania z Bogiem? I
do czego doprowadzi jego wielki powrót?
Z jednej strony doprowadza do kolejnych powrotów: bo
to kolejny nowy początek, wracają więc znane wątki, postaci, etc. Z drugiej
strony to także powrót do dawnej jakości. Ogólnie lubię „Spawna”, uważam, że
seria trzyma przez cały czas dość zbliżony poziom, ale po „Armagedonie”, który
sporo namieszał, a o którym w zasadzie zapomniano (retconowano, jak twierdzą
niektórzy? a może po prostu po cofnięciu przez Spawna wszystkiego i może jego
dalszym naprawianiu, rzecz została po prostu zapomniana w uniwersum? szczególnie,
że Bóg i moce piekieł wróciły dość szybko same z siebie w zasadzie, więc zmiany
zostały wymazane) jednak był pewien spadek. A teraz wszystko znów zyskuje na
jakości, znów jest z emocjami, z wnikaniem w Ala, w uczucia, w to, co w nim
siedzi. No i w romantyczną stronę tej historii, którą od zawsze lubiłem. Już na pierwszy ogień Al i czytelnicy dostają po łbie wielką tragedią,
która wstrząsa wszystkim, a potem walka z demonicznym złem wybucha z nową siłą,
a wszystko wraca do korzeni.
No i dobrze jest. Jenkins, ze swoim ponurym tonem, moralno-religijnymi
wątpliwościami i zamiłowaniem do tragedii (i chorób, ale tym razem temat
medyczny jest w zasadzie tylko liźnięty), dorzuca serii nieco świeżości i lekkości,
ale i emocji. Co prawda sam robi tu tylko jeden zeszyt, a jego dyżur nad serią
kończy się po kolejnych czterech, napisanych już razem z Toddem, ale tyle
wystarcza, by tchnąć to w to wszystko nowe życie. Potem Todd trochę siedzi nad
serią sam, acz szybko dołącza do niego kumpel z czasów początków Image Comics, który
wcześniej zresztą objął po nim posadę rysownika „Amazing Spider-Mana” (a przy okazji parę spidermanowych rzeczy się w tym tomie znalazło), czyli
Erik Larsen. A z tym kumplem robi fajną historię i… No i tak to leci do
końca. Todd pisze, dołącza do niego ktoś, kto albo robi solowy zeszyt i potem
już razem wchodzą w dalszą historię, albo kto dorzuca swoje trzy grosze czy więcej.
Każdy wnosi coś od siebie, każdy coś dorzuca, choćby tacy Darragh Savage i Jason
Shawn Alexander, którzy zmieniają historię w oniryczny niemalże horror, gdzie
spawnowe klimaty spotykają się z rzeczami żywcem wyrwanymi z „Hellraisera”. I fajnie
się to rozwija.
A wszystko to przygotowuje nas na wydarzenia numeru
trzechsetnego, w pewnym momencie już wprost odmierzając czas do niego pozostały.
A w tym wszystkim znajdują twórcy miejsce na odświeżenie losów postaci w zwartej,
konkretnej i przyjemnej formie. Zresztą atrakcji jest tu masa, bo mamy też
fajną historię z więzieniem, mamy zatonięcie Titanica (serio), mamy trochę nowości,
jak pojawienie się Godsenda (jakby pojawił się polski przekład, to aż się prosi
o ochrzczenie go mianem Bożydara ;) ). No sporo jest, jest różnorodnie, także
graficznie, bo mamy tu od cartoonowych grafik Jonboya, po genialne, oniryczne,
horrorowe, utrzymane w stylu prac Ashleya Wooda, rysunki jakie serwuje nam
Alexander. Gdzieś pomiędzy tym udziela się też nasz rodak, Kudrański, tym razem
bardziej wykańczający ilustracje McFarlane’a, niż atakujący nas solowo, co
lepiej wypada, bardziej spawnowo. Na dodatek tym razem mamy nawet małą galerię –
cztery ilustracje plus dwie wersje okładki zeszytu #300. I tylko trochę żal, że
nie mamy tu przedruku okładek całej serii. Ja wiem, że to taka strategia
marketingowa – z jednej strony dzięki temu taniej mamy te „Compendia”, a jak
ktoś chce okładeczki może dać zarobić wydawcy i kupować inne zbiorcze wydania
albo albumy zbierające tylko covery właśnie (tak, coś takiego Image też wydaje)
– ale w oryginalnym jubileuszowym zeszycie był przedruk w formie miniaturek
(takie cos, jak w polskim wydaniu „Superior Spider-Mana”) i fajnie byłoby to
mieć w tym zbiorczaku, ale cóż. Jest jak jest, nie narzekam za bardzo, bo tanio
i solidnie, a okładeczki sobie mogę zawsze obejrzeć w sieci. Ale wspomnieć
warto.
A ten zeszyt #300? Zabawa bardzo udana, przednia
dla miłośników serii. Czy przełomowa? Wnosząca coś? Wstrząsająca czytelnikami i
/ lub postacią? Sami zobaczycie, ale na pewno jest to zabawa dla twórców, do ekipy
których dołącza Scott Snyder (tak, ten od „Trybunału sów” chociażby, czyli gość,
który czuje klimaty horroru, legendy miejskiej i im podobne), a starzy artyści
(Capullo) i nowi (Opeña) ręka w rękę wszystko rozwijają. I wszyscy oni razem świętują
ten przełomowy jubileusz (żadna inna autorska seria nie trwała tak długo, ani nie
sprzedawała się tak dobrze, a ten numer zajął drugie miejsce na liście najlepszej
sprzedających się komiksów 2019 roku), a to świętowanie przeciągają na numer
301, rozbity na kilka opowieści, ale mocno związany, także formą, ze swoim poprzednikiem.
Więc super, że mamy tu ten zeszyt więcej, choć dotąd „Compendia”, nawet jeśli
dany numer otwierał wielką historię, kolejne przerzucały do następnych tomów. I
super, że mamy „Resurrection”, bo ważna to rzecz, znacząca, a dotąd takich pobocznych
zeszytów, nawet jeśli ich brak rwał ciągłość fabularną (jak wtedy, gdy pominięto
„Violatora” czy „Angelę”), nie dołączano. Co to oznacza? Czyżby Todd na razie zaserwował
nam ostatnie „Compendium”, domykając to to ładnie i nie planując (przynajmniej za
szybko) siódmego tomu, więc kończąc w ten sposób? Kto wie. Ja wiem jedno –
fajny tom, dla fanów rozrywkowego, horrorowego antihero. Może nie jest to jakaś
głęboka, ambitna seria (zadatki ma, ale np. satyra polityczna jest za prosta),
ale rozrywkę i klimat zapewnia lepszą, niż 80 procent głównonurtowych serii.
Komentarze
Prześlij komentarz