FAR CRY
FOR BLOOD czyli odległy kraj we krwi (czy jakoś tak)
I kolejna gierka na wakacje za mną. Bohaterowie
ruszający na letni wypad? Są. Tropikalna wyspa? Jest. silni faceci i ładne
dziewczyny? Też. Urokliwe okoliczności przyrody, fauna i flora? Tak samo.
Mordercze bandziory uzbrojone po zęby, narkotyki, rekiny i masakra? Też są! No
to można zaczynać!
To miały być wakacje, fajna zabawa, piękne widoki…
Jason i jego przyjaciele trafiają jednak w sam środek koszmaru, kiedy wpadają w
łapy współczesnych piratów pod wodzą szaleńca. Chłopakowi udaje się uciec i od
tej chwili będzie starał się przetrwać na wyspie, ocalić swoich i zemścić się
na wrogach.
„Far Cry”, wiadomo, słyszał każdy, bo klasyka i
klasa sama w sobie. I większość graczy z jakąś część serii, choćby z czystej ciekawości,
grało. Ja też, ale nie była to seria, która jakoś mnie pociągała, bo ja za
skradankami nie przepadam, a wręcz nie trawię i jeśli w jakieś gram, to takie,
które dają mi wybór, czy chcę się skradać, czy robić rozpierduchę i na rympał
przedzierać się będę przez kolejne poziomy („Deus Ex” czy „Hitman”, szczególnie
późniejsze odsłony, mi to zapewniały). A tu jednak trochę inaczej, czasem po
prostu trzeba, wyjścia nie ma, więc unikam, ale nadeszła w końcu pora, że
wzięła człowieka ochota, więc zagrał i… No i świetnie było, nie powiem, że to
wybitna gra, trochę brakowało mi tu rozwiązań z kolejnych odsłon, jak chociażby
możliwość spania, używania liny do wspinaczki etc., a i krwistość tej odsłony
jest mocno przesadzona – a liczyłem na konkretną sieczkę, nie przeczę – ale
zabawa była przednia i to do tego stopnia, że złapałem od razu za kolejną
odsłonę serii.
Plusy gry? Spory otwarty świat – dwie niewielkie
wyspy, ale zawsze. sporo ciekawych aktywności pobocznych, jak polowanie na
zwierzęta, z jednej strony konieczne by zdobywać skóry i rozbudowywać torbę,
portfel czy kołczan, z drugiej sporo tu też dodatkowych wyzwań, choćby na
jakieś legendarne zwierzęta, a tych więcej jest niż naszych potrzeb. Spory
wybór broni – maksymalnie możemy nosić cztery, ale jest z czego wybierać,
karabiny, pistolety, łuki, wyrzutnie rakiet, strzelby… - trochę pojazdów do poruszania
się (quady, jeepy, ciężarówki, lotnia, motorówki, łodzie). Ogół aktywności w
grze można podzielić na dwa typy. Pierwszy to użytkowy, że tak to określę,
czyli zbieranie roślin, polowanie na skóry, zajmowanie kolejnych wież, dzięki
czemu odsłaniamy mapę (przypomina to trochę wspinanie się na punkty widokowe w
„Asssassin’s Creed”, ale elementy te mocno potem powielono w „Dying Light”, z
tym, że w „Far Cry” każda wieża jest nieco inna ze względu na stopień
uszkodzenia, co doceniam) oraz zajmowanie kolejnych posterunków wroga, co daje
nam punkty szybkiej podróży na obszarze. Drugi to po prostu wykonywanie
kolejnych zadań, aż do ostatecznego starcia najpierw z jednym, potem z drugim
bossem. No i te starcia, oniryczne mocno, pozostawiają spory niedosyt, bo
jednak ograniczają się albo do bezmyślnego strzelania w kolejnych wrogów
biegnących na ciebie, albo wciskania w odpowiednim momencie konkretnych
klawiszów, by zadać cios, a chciałoby się jednak czegoś bardziej zręcznościowego.
A skoro w kwestii oniryczności jesteśmy, to mamy tu
fajne momenty po narkotykach, gdzie bohater choćby walczy z gigantyczną bestią.
Element fantastyki? Być może, bo mamy w grze momenty w stylu „Tomb Ridera”,
kiedy to zwiedzamy starożytne grobowce i zdobywamy artefakty. Zdecydowana
większość to jednak taki trochę rpg-owy FPS z elementami survivaloego sandboxa,
czyli w sam raz na wakacje. Masakra na tropikalnej wyspie z ładnymi widokami, z
niezłą fabułą, w trakcie której nie brak takich atrakcji, jak torturowanie
ludzi czy seks. Klimatyczna, wciąż fajnie wyglądająca i dobrze zoptymalizowana
zabawa. No i nie zapominajmy o świetnie obsadzonym Michaelu Mando („Better Call
Saul”), którego potencjału jednak do końca nie wykorzystano, a szkoda. Ale
gierka i tak zacna i słusznie darzona kultem.
Komentarze
Prześlij komentarz