Gamedec: Love & Hate – Maricin Sergiusz Przybyłek

GAMEDEC: POCZĄTKI

 

Jest między nami gra

Którą gra się w parach

Kiedy w jedną z wielu dziur

Trafia ptak z zegara

(…)

Dookoła miłość się skorumpowała

Dookoła świat jak pierworodny grzech

Nie zdążysz nawet dobrze się przeżegnać

My nie mówimy żegnaj koniec cześć

Bo po co?

 

Sny wirtualnych chłopców

- Pidżama Porno

 

„Gamedec: Love & Hate”, najnowsza część sagi Marcina Sergiusza Przybyłka, wydana niemal dwie dekady po publikacji pierwszego tomu, to jednocześnie chronologicznie najwcześniejsza jej odsłona. Prequel. Więc tak, można zacząć w tym momencie. Można bez znajomości poprzednich pięciu części. Ale można i jako uzupełnienie, bo taka jest jej rola. A czy warto? Na pewno fani „Gamedeca” się nie zawiodą, bo to to samo, co już znają i kochają. A reszta? a reszta śmiało może poznać, jeśli lubić SF i cyberpunk, bo Przybyłek serio potrafi i umie i dobrze to robi, nawet jeśli to przede wszystkim literatura rozrywkowa, a ja oczekuję od książek czegoś zdecydowanie więcej.

 

Ten tom „Gamedeca” podzielony jest na dwie części. Pierwsza to opowiadanie „Licencja”, które zabiera nas na koniec XXII wieku, gdzie poznajemy młodego Torkila, który chce się wyrwać ze świat, w jakim żyje. Ze świata, gdzie sprzedaje zabawki i skonfliktowany jest z rodziną. Więc próbuje zdobyć licencję gamedeca i… Właśnie, jak to wszystko będzie wyglądało i się toczyło?

W drugiej, tytułowej już opowieści – powieści – Torkil powraca, szantażowany przez Marlę Stone. Kobieta chce by wziął z nią udział w „Love & Hate”, czyli wirtualnym show, w którym ludzie konkurują ze sobą. Marla, młoda aktorka, chce udowodnić, że jest lepsza od sztucznej inteligencji i zdobyć sławę o jakiej marzy. Ale czy na pewno tylko o to chodzi?

 

Przybyłek wziął się i zgłębia w tym tomie obecne bolączki na polu artystycznym. Żyjemy bowiem w czasach, gdzie każdy może sobie porozmawiać ze sztuczną inteligencją czy poprosić ją o wykreowanie… właściwie czegokolwiek według przedstawionych jej wytycznych. SI tworzą dla nas obrazy, opowiadania, scenariusze, ostatnio nawet w serialu Marvela „Tajna Inwazja” pojawiła się tak generowana czołówka. Komiksy, muzyka i piosenki od sztucznej inteligencji też są częścią naszej rzeczywistości, ożywiając w ten sposób zmarłe gwiazdy – a raczej je udając. Więc artyści się boją, a przy okazji odpowiadają na to swoją twórczością i, jak na fantastów przystało, bo o nich głównie mowa, robią to próbując zanalizować i oswoić temat.

 

No i to robi tu Przybyłek. Bierze SI, splata to wszystko z satyrą na pęd za sławą i cyber-kryminałem, technonoir czy jak tam chcecie to nazwać. I fajnie to splata. Okej, chciałbym, żeby to było bardziej filozoficzne, niż rozrywkowe. Choć trochę tu filozofuje autor, ale i tak jest dobrze. rzecz ma klimat i charakter, nieźle napisana przy tym, budująca całkiem udany klimat na stylu wojskości i obcości (co czasem w specyficznym nazewnictwie wypada dziwnie, ale idzie przywyknąć), wchodzi naprawdę miło. Nic to wybitnego, ale też i żaden zawód. Ot dobra książka SF, coś co rzadko się obecnie spotyka, a już w rodzimej literaturze to w ogóle.

 

Więc polecam, bo w sumie z rodzimej fantastyki popularno-naukowej uprawianej w ostatnich latach to chyba Przybyłek i jego „Gamedec” (za mną dopiero trzy z sześciu tomów, ale żaden nie był zawodem) to jedno z najlepszych co mamy. I przy okazji to dobry towar eksportowy. Gra stworzona na podstawie uniwersum tylko to potwierdza. Ale Torkila i tak jakoś nie potrafię polubić – bywa.

Komentarze