Legion Superbohaterów: Wielka ciemność – Paul Levitz, Keith Giffen, Larry Mahlstedt

GREAT „DARKNESS SAGA”

 

„Wielka ciemność”, czyli uzupełniania komiksów z listy „100 najlepszych powieści graficznych” zdaniem „Wizarda” ciąg dalszy. Klasyczny, kultowy i ceniony, choć nieco już zestarzały event od DC od lat wciąż doczekuje się kolejnych edycji, mniej lub bardziej kompleksowych, a po polsku rzecz wyszła w ramach kolekcji „Bohaterowie i złoczyńcy” i to w świetnym wydaniu, składającym się w zasadzie z dwóch tomów – albumu „Nadciągająca Ciemność”, czyli swoistemu wstępowi do wydarzenia oraz albumu z samym eventem. Tego albumu. Fajnej ramotki jeszcze z czasów sprzed „Kryzysu na nieskończonych Ziemiach”, po który sięgnąć jest absolutnie warto.

 

XXX wiek. Legion Superbohaterów staje przed nowym wyzwaniem – zagadką zniszczeń i kradzieży dokonywanych przez dziwne, podobne sobie istoty. Każda z istot w trakcie swoich czynów mówi o nadchodzącej ciemności, ale nikt nie spodziewa się, jak wielkie będzie to zagrożenie…

 

Wiecie, że przed rokiem 1982 DC nie porwało się na to, by regularny numer jakiejkolwiek serii miał podwójną objętość? Serio. Były annuale, były jakieś speciale czy pogrubione numery po zmianie formatu, ale żeby regularny zeszyt? Nie, takich cudów nie było aż do czasu, kiedy wyszedł 294 numer „Legionu Superbohaterów” z finałem „Sagi Wielkiej Ciemności”. Wydawca zrobił to co prawda trochę na zasadzie „bo konkurencyjny Marvel już to zrobił” (w finale „Sagi Mrocznej Phoenix”), ale i tak dla wydawcy był to pewien kamień milowy. A i podkreśla to znaczenie, rozmach i siłę oddziaływania tej historii. Przecież byle pierwszej lepszej opowieści nie wcisnęliby podwójnego zeszytu – przynajmniej nie w tamtych czasach.

 

Więc tak, serio jest to opowieść znacząca, z rozmachem i w ogóle. Spore komiksowe wydarzenie z czasów, gdy eventów jako takich nie było, docenione wtedy, i cenione nadal („Wizard” umieścił je wyżej na swojej liście, niż np. „Rękawica nieskończoności”, „X-Men: Bóg kocha, człowiek zabija”, „Daredevil: The Man Whitout Fear”, „Doom Patrol”, „Batman: Długie Halloween”, „Kryzys na nieskończonych Ziemiach” czy „Azyl Arkham”). Ale w dzisiejszych czasach jest z nim spory problem – to co na początku lat 80. XX wieku było wielką tajemnicą tej historii, czyli kto okaże się głównym złym, w naszych czasach jest tak oczywiste, że nawet jeśli ktoś nie miałby pojęcia, dostaje to już na samej okładce, niezależnie od wydania tego komiksu. Szkoda, bo sekret umiera, nim się pojawia, co nie zmienia faktu, że komiks świetnie się czyta. Dobra, treściwa robota z rozmachem, grupowa walka z wielkim złem, widowiskowa i z porcją dramatyzmu. Patosu też.

 


Paul Levitz, wspierany przez Keitha Giffena, wspina się na wyżyny swoich możliwości – a i na wyżyny wynosi „Legion Superbohaterów”. A Giffen, jak to Giffen, wszystko to narysował (z pomocą Larry’ego Mahlstedta) dość klasycznie, ale z taką manierą pewnej niewprawności, typową dla jego realistycznych prac (wolę go w wykręconych, kanciastych, pełnych zbędnych detali i cartoonowości grafikach w stylu „Lobo: Dzieciobójstwo”, ale i tu daje radę). Z tym, że w tej niewprawności jest dużo uroku, klimatu i ta oldschoolowa siła wyrazu.

 

W skrócie: nic, tylko brać. Może i największe zaskoczenie tomu zostaje nam zepsute już okładką, może i to ramotka, ale nadal znakomita. A na tle współczesnych komiksów doskonale pokazuje różnicę poziomów, bo współczesne wydarzenia od DC już od paru lat prezentują niestety dość mierny poziom. a tu jeszcze mamy to wszystko znakomicie wydane (z dwoma annualami stanowiącymi nie tyle epilog, ile sequel całej historii), dodatkami, twardą oprawą i w fajnej cenie. Dobrze, że rzecz wyszła w po polsku ramach „BiZ”, a nie „WKKDC”, bo w tej drugiej edycji zebrano tylko główne zeszyty, może i uzupełnione o debiut Legionu w „Adventure Comics #300”, ale bez tego fajnego ciągu dalszego, który tu mamy. Więc każdy, kto lubi dobre, klasyczne supehero, niech koniecznie sięgnie.

Komentarze