Amazing Spider-Man, tom 4 – J. Michael Straczynski, Fiona Kai Avery, John Romita Jr, Mike Deodato Jr.

GRZECHY PRZESZŁOŚCI

 

Dopiero co wrzucałem reckę najnowszego, czwartego tomu „Amazing Spider-Mana” Straczynskiego i zorientowałem się, że chociaż wcześniej poleciałem część po części według amerykańskiego, cienkiego wydania, to już opinii o zbiorczej trójce nie zrobiłem. A więc nadrabiam, dla formalności i żeby kompletnie było. Bo co, jak co, ale run Straczynskiego to, obok DeMatteisa, najlepsze, co Spider ma do zaoferowania. I kawał po prosu doskonałego komiksu. Z jednej strony superbohaterskiego akcyjniaka, który wyciska dużo z tematu, z drugiej melodramatycznej historii obyczajowej, która wstrząsnęła herosem i która wciąż robi wrażenie. Okej, to wrażenie to nie na wszystkich, bo ci przyzwyczajani do sztampowego trykociarstwa i akcji zmieszali ją z błotem, ale dla tych, którzy lubią emocje, lubią gdy życiowo jest, gdy komiks się czuje i potrafi nad nim zamyślić, będzie to jedna z pająkowych perełek, do których chętnie będą wracać.

 

Trzeci zbiorczy „Amazing” Straczynskiego to kilka kolejnych krótszych i dłuższych opowieści. Na początek czeka nas powrót do wydarzeń z zeszytów 498 – 500. Gdy Spider-Man i Doktor Strange znikają w przestrzeni poza czasem, do naszego świata przedostaje się tajemniczy cień i atakuje kobietę. Czują to najdziwniejsze bóstwa z różnych wymiarów. A Peter zaczyna czuć i myśleć to samo, co wspomniana już kobieta! Tymczasem Loki wyrusza z Asgardu z misją powstrzymania jej… Do tego jeszcze dochodzi krótka historia o chłopaku, który wpakował się w kłopoty, podczas gdy MJ wraca do pracy i…

Trzecia opowieść wraca w końcu do snutego od początku runu tematu totemów, wreszcie go domykając. Ezekiel powraca ostrzec Petera. Istnieją bowiem trzej prawdziwi wrogowie Pająka, z którymi ten musi się zmierzyć. Pokonał już dwóch z nich, czyli Morluna i Shathrę, ale oto zbliża się ostatni z totemicznych przeciwników, najpotężniejszy. Taki, z którym Peter nie ma szans. Gdy miasto opanowują pająki, Spider-Man staje w końcu do walki ze swym największym wrogiem. I poznaje całą prawdę o Ezekielu i swych mocach, a także dlaczego to jego właśnie ugryzł pająk! Po tym wszystkim jednak może się już nigdy nie otrząsnąć…

W czwartej historii Mary Jane w końcu dostaje rolę, ale szczęście nie trwa długo, kiedy pocztą przychodzi list od Gwen Stacy, która nie żyje przecież od lat! W liście Gwen pisze o mrocznej tajemnicy, której nie wyznała Peterowi, ale jednocześnie nie wyjaśnia jaki to sekret. Petera przeraża jeden fakt, nie dość, że list wysłano nie kiedyś, a obecnie, to jeszcze z Nowego Jorku. Wkrótce jednak okazuje się, że to zaledwie początek szaleństwa, które wstrząśnie życiem Parkera i na zawsze wszystko zmieni…



A na koniec Charlie i Peter zawsze byli, jak bracia. Obaj outsiderzy, w szkole byli prześladowani i mimo trudnych relacji między sobą, nawiązali nić porozumienia. Teraz, po wielu latach Charlie odwiedza Petra z prośbą o pomoc w naukowym projekcie. Wymyślił coś na kształt drugiej skóry, odpornej na wszelkie urazy i chce zarobić na kontrakcie z wojskiem. Niestety wkrótce dochodzi do wypadku, który zmienia Charliego nie do poznania. Od teraz obaj dawni przyjaciele będą musieli stać przeciwko sobie i…

 

No to lecimy po kolei. Pierwsza historia, napisana wspólnie z Fioną Avery, to po prostu kolejny „Spider-Man”, wart poznania głównie dzięki sporej porcji ciekawego gadania, humoru i wszystkiego, z czego słynie ta seria pod rządami scenarzysty o swojsko brzmiącym dla nas nazwisku. Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak dopiero potem, po jeszcze jednym przerywniku, który fajnie skupia się na życiowości, ale że takie rzeczy już były w tej serii parę razy i w lepszym wydaniu, szybko wypada z głowy.

 


Potem jednak zaczyna się „Księga Ezekiela”, wielki finał wątku z Ezekielem i wyjaśnienie wszystkiego, na co czekaliśmy. I jest super, po prostu super, super i jeszcze raz super! A co mi tam, można się pozachwycać. Wreszcie dowiadujemy się wszystkiego o przeszłości Ezekiela i jego i zamiarach, a także o Spider-Manie i pajęczych mocach. Nie powala to może na kolana, tak bardzo jak „Powrót do domu”, bo zawsze ciekawsze są pytania, niż odpowiedzi na nie, ale i tak jest rewelacyjnie. W końcu wszystkie elementy układanki trafiają na swoje miejsce, pozostaje kilka niedomówień, trafia się porcja rewelacji. Ogólnie bardzo dobry komiks na wysokim poziomie pod względem i rysunków, i scenariusza. Dodatkowy jego plus jest taki, że zamyka pewną erę w życiu Pająka. Jedną z najlepszych i najbardziej znaczących. A to podkreślone zostaje przez odejście Romity Jr. ze stanowiska głównego rysownika serii.

 

A jego miejsce zajmuje potem Mike Deodato Jr., który idzie w hiperrealizm, zaludniając serię znajomymi twarzami (reżyser sztuki o rysach Roberta DeNiro, policjant z twarzą Nicolasa Cage’a czy Osborn z obliczem Tommy’ego Lee Jonesa to te najbardziej wyraziste elementy) i doprawić sporą dozą mroku. Ale i tak grafiki wcale nie są tu najważniejsze, a fabuła, bo „Grzechy dawne”, jak się nazywa, to opowieść, gdzie akcja jest absolutnie poważna, pozbawiona tych przebłysków śmiechu, z których słynie „Spider-Man”, pełna powagi, dramatyzmu, mroku i goryczy. Ja wiem, że masie ludzi to nie podeszło, narzekali i mieszali z błotem – aż Marvel w końcu to wszystko retconował jakieś dwa lata temu, a szkoda – ale, przynajmniej dla mnie, absolutnie niesłusznie. No ale to samo było po tym, jak lata wcześniej Conway zabił Gwen, aż próbowano zmusić go do jej ożywienia (a potem Straczynskiego też). Bywa, ludziom się nie dogodzi, tym bardziej tym, którzy wolą miałkie, superbohaterskie naparzanki, a nie coś ambitniejszego, a tymczasem mamy tu rzecz świetną i dojrzałą, momentami iście rewelacyjną. Oczywiście Straczynskiemu należą się też brawa za odwagę. Gwen i wujek Ben to postacie, których nikt nie miał odwagi przez lata ruszyć – nie liczę klonów, bo to jednak nie są oni. Straczynski się tego nie obawia. Najpierw w 500 numerze wrócił do prawdziwego wujka Bena i dał szasnę Peterowi na spotkanie z nim, tu zaś sięga do Gwen, odbrązawia ją, odmienia nie do poznania i sprawia, że ta najczęściej mdła postać zyskuje psychologicznej głębi i siły wymowy.



I jednocześnie wrócił tym wszystkim do rzeczy, które kiedyś w superbohaterszczyźnie zdarzały się tylko w Pająku w zasadzie – czyli romantyczno-obyczajowych, skupionych na postaciach, a nie akcji, na uczuciach i rozmowie, emocjach i składańcach do zadumy kwestiach, a nie kolejnym praniu się z łotrami rzeczach. I to robi robotę. Ten komiks trafia do serducha i umysłu, jednocześnie zapewniając tym mniej wymagającym czytelnikom także dawkę akcji i walki. A to, jak odbrązawia postać Gwen i jak rozwija relacje jej, MJ i Petera, to już w ogóle perełka. Szkoda, że wielu czytelników tego nie doceniło. Ale tak, jak śmierć w latach 70. była najlepszym, co przydarzyło się Gwen i z miałkiej, nijakiej idiotki zmieniło ją w postać otoczoną kultem, tak „Grzechy dawne” stały się najlepszym, co tej postaci przydarzyło się od czasów pierwszej „Sagi klonów”. Zresztą można rzec, że to taka Straczynskiego wariacja na temat „Śmierci Gwen” i „Sagi klonów”, czyli fabuł, z którymi chyba każdy zajmujący się dłużej Pajęczakiem scenarzysta chce i musi się zmierzyć. A Straczynski robi to o niebo lepiej, niż zdecydowana większość z nich.

 

I dlatego ostatnia historia to już pewien zawód. I dowód na to, że Straczynski powoli zaczyna nudzić się opowieścią. Zaczyna mu już brakować inwencji, pomysły tu pokazane popadają w schematyczność. Przyjemną dla czytelnika, ale nadal schematyczność. Patrząc jednak z perspektywy czasu, wolałbym żeby Straczynski ciągnął swoją opowieść jeszcze długo, bo nawet owo powielanie schematów w jego wykonaniu wypadało o wiele lepiej, niż zeszyty pisane potem przez Slotta, a ostatnio przez Spencera i Wellsa, ale cóż zrobić. A sama opowieść? Cóż, nadal robi robotę. To szybko podana historia z porcją emocji i humoru… W pewnym momencie zaczyna tu dominować akcja, przez co jakość spada, jednak sam finał nie tyle daje radę, ile znów podnosi poziom i przypomina, za co kocha się Straczynskiego.

 


Poza tym wciąż widać tu zarówno pomysłowość, jak i talent scenarzysty o swojskim dla nas nazwisku jak przywrócić młodzieńczy gniew Petera, który potem doprowadził do tego, że nie powstrzymał złodzieja, przez co zginął wujek Ben. Tu, w czasach jeszcze sprzed ugryzienia pająka, Peter tak ma dość nękania, że kiedy szkolni oprawcy zaczynają znęcać się nad innym, nie tylko przyjmuje to z ulgą, ale zaczyna się do nich dostosowywać, by potem coraz bardziej tego żałować. To zaś prowadzi do kolejnej w serii – i w tym tomie – sytuacji, że przeszłość upomina się o niego. A my, dzięki temu zderzeniu obu bohaterów widzimy co by było, gdyby Peter jednak był inny i w końcu dorwał moc, by zemścić się na tych, którzy źle mu robili. I chociaż Charlie jest negatywną postacią, trudno nie kibicować mu, kiedy dopada swojego dawanego oprawcę. I właśnie takie podejście do psychologii, do moralności, taki złożony, jak na superhero rys psychologiczny postaci, robi tu robotę. I tylko żal, że jednak akcja, zagrożenie, że wszystko to to znów taka sama historia o gościu, który wścieka się na Petera i grozi zabiciem jego bliskich i zniszczeniem mu życia. Standard, wiem, w serii to jest ciągle, ale u Straczynskiego chwilę wcześniej było w „Grzechach”, gdzie też bohaterowie z przeszłości, moc i zagrożenie dla bliskich i Petera. No za dużo tego, jak czyta się to jednym tchem.

 

Nie zmienia to faktu, że tom rewelacyjny. Genialne „Grzechy”, wyśmienita „Księga” i parę słabszych, typowych rzeczy dla typowych odbiorców, składają się na album może niekoniecznie równy, ale z drugiej strony i tak nie schodzący poniżej pewnego poziomu, jakiego w „Amazing Spider-Manie” nie widuje się od lat. Warto. Czy lubicie superhero, czy chcecie czegoś mocniejszego i z ambicjami, znajdzie tu coś dla siebie.

Komentarze