Benoît Sokal to nazwisko, którego chyba nikomu
przybliżać nie trzeba. Zmarły przed dwoma laty artysta, choć najdłużej w swej
karierze siedział w branży komiksowej, chyba w naszych czasach przede wszystkim
kojarzy nam się z grami komputerowymi. A już z serią „Syberia”, cenionym
dziełem i zarazem ostatnim jego dokonaniem, włącznie. Ja, choć fanem komiksu
jestem, z jego graficznymi opowieściami dotąd zetknąć się szczęścia nie miałem,
ale „Syberię” sobie ograłem, bardzo miło zrobiło to moim oczom – taki klimacik
lubię akurat – a teraz dorwałem komiks. I… I jakoś tak bardzo mnie to nie porwało,
jak myślałem. Fajnie się to całkiem czyta, jeszcze przyjemniej ogląda, ale do spełnienia sporo jednak zabrakło.
Lata 30. XX wieku. Roodhaven, wielorybniczy port,
który żyje swoim rytmem, staje się areną niecodziennych wydarzeń, kiedy morze
wyrzuca gigantycznego kraba. Bestia to dziwna, niepokojąca ludzi, na dodatek
jeszcze w jego cielsku znajdują się fragmenty zaginionego dawno statku. Ale poza
niepokojem, stworzenie wzbudza też fascynację świata nauki, a to prowadzi do
kolejnych, jeszcze dziwniejszych odkryć, które zmieniają się w niezwykłą przygodę!
Pierwsze wrażenia z lektury „Aquarici” miałem takie, że tak właśnie wyglądałyby komiksy Enkiego Bilala, gdyby robił je w bardziej cartoonowy sposób. Oczywiście graficznie, fabularnie to taki trochę „Moby Dick”, posklejany z całej masy popkulturowych motywów, gdzieś na zderzeniu kilku gatunków, podgatunków, estetyk nawet. Sam pomysł? Jak horror się to właściwie zaczyna, jak „Gyo”, potem dzieje się taka przygodowa literatura (co z tego, że literatura graficzna?) marynistyczna, czasem baśniowa wręcz i zaraz okazuje się, że to trochę taki „Wodny świat”, by po chwili skręcić i zmienić się w „Błękitną lagunę”, a po niej od razu w typowy komiks europejski w stylu retrofantastyki, jaką Sokal akurat bardzo lubi. Pretekstowa dla erotyki czy wizji, bez pogłębienia postaci i ze sztampowym, oczywistym finałem.
I fabularnie to bywa ciekawe, ale częściej bywa, niż po prostu jest. Fabuła płynie od jednego punktu gatunkowego, do drugiego. Bardziej niż fabuła, twórców interesuje tu światotwórstwo, więc okazuje się dość szybko, że to płynięcie, to jak podróż od jednej wysepki do drugiej, bez dłuższego zatrzymania się na niej i poznania lepiej scenerii. Nie wszystkie detale, choć to one wypełniają opowieść, mają szansę wybrzmieć, zagrać, odnosi się wrażenie, że twórcy bardziej skupiają się na ogóle, niż detalach, a to one przy tego typu dość pretekstowej fabule powinny być clou całości. No i sporo tu głupot, nielogiczności. Ale nie chcę zdradzać za wiele, bo ma to związek z treścią.
Ale i tak jest nieźle. Komiksowa robota środka, ale na poziomie. Oniryczna niemalże wyprawa do świata wyobraźni, gdzie twórcy biorą to, co siedzi im w głowach i odtwarzają to, łącząc jednocześnie z wszystkimi tymi rzeczami wchłoniętymi z mlekiem (pop)kulturowej matki. Zamysł nie był ambitny, ale i tak nie udało się twórcom zrealizować go do końca, czegoś zabrakło. Choć wcale nie zabrakło tu aż tak wiele by mocno rzucało się to w oczy. I bardzo ładne to graficznie, z fajnymi klimatem, udanym podejściem do elementów fantastycznych, w których widać dziwność, ale nie sztuczność. I docenić trzeba też wydanie, zbiorcze oczywiście, z dodatkami zza kulis właściwie, z porcją dodatkowych grafik. Dla fanów europejskiego komiksu fantastycznego, jak znalazł. Szkoda tylko, że Sokal zmarł przed końcem, no ostatnie 12 stron robi już za niego kolega, który operuje nieco innym stylem.
Komentarze
Prześlij komentarz