FURI
KURI: REGRES
Drugi i trzeci sezon „FLCL” nakręcone po osiemnastu
latach przez inną ekipę to dobry przykład na to, jak robiąc niemal dosłownie to
samo, można zepsuć temat samograj. Serio. „FLCL” było genialne w swej
pokręconej prostocie, „FLCL: Progressive / Alternative” to z jednej strony
kopiuj-wklej, z drugiej pokaz braku wyczucia materii. Brak jej zrozumienia. I
brak umiejętności. Efekt? Nie powiem, że tragiczny, ogląda się to całkiem
przyjemnie, ale bardziej, jako samodzielne anime. Bo od „Furi Kuri” dzieli te
dwie serie (o kolejnych dwóch, jako jeszcze innej bajce opowiem następnym
razem, jak już zdołam je jakimś cudem w końcu kiedyś tam obejrzeć) jakościowa przepaść.
Hidomi Hibajiri to cicha dziewczyna, uczennica
liceum, która właściwie nie rozstaje się ze słuchawkami. Specyficznymi słuchawkami z kocimi uszkami, dodać trzeba. I to właśnie ona
nękana jest przez dziwne, niepokojące, pokręcone sny. Do tego w jej życiu pojawia się dziwna,
tajemnicza kobieta, która niemal zabija ją swoim pojazdem – i na dodatek
przestrzega przed kobietą na Vespie. Tak w życiu dziewczyny zaczynają dziać się
szalone rzeczy, które… No właśnie, co? I do czego to zmierza? Kim jest
prowadząca dziwaczne lekcje nauczycielka? I jak to wszystko łączy się z jej
kolegami i koleżankami?
„FLCL: Progressive” jest tym dla „FLCL” czym dla
„Star Warsów” było „Przebudzenie mocy”. Czyli wzięto to samo, co było,
zmieniono płeć postaci wiodącej na żeńską i robiąc kopiuj wklej, spartolono
wszystko na całego. Szaleństwo jest wysilone i wcale się go nie czuje, humor
niemal zniknął – rzecz od początku, całkiem obiecującego zresztą, jest
poważniejsza, ale nawet gdy mamy tu potencjalne dowcipy i rzeczy, które powinny
być śmieszne, nic tu nie śmieszy. Ciekawi? Bynajmniej, to to samo, ale gorzej,
z próbą wykrzesania jakiegoś iskrzenia pomiędzy starszymi bohaterkami (nie chcę
za wiele zdradzać), ale widać, że to jedynie pozbawione pomysłów odcinanie
kuponików.
Postacie też są kiepsko skrojone. Nawet babka od
Vespy stała się płaska, pozbawiona charakteru i charakterku i już nijak nie
intryguje. Stała się nijaka, jak cały ten serial. Wizualnie też jest gorzej,
choć niby możliwości lepsze i technika bardziej zaawansowana. Ot odgrzewany,
niezbyt strawny kotlet opakowany może i w mocno kolorowy papierek, ale papierek
kiczowaty. Tragedii nie ma, jednak zamiast doskonałego, eksperymentalnego,
szalonego i pełnego pomysłowości anime z satyrycznym zacięciem, dostajemy
przeciętniaka, jakich wiele. Takiego, obok, którego przechodzi się obojętnie.
Te dwa dodatkowe sezony to coś, co śmiało można sobie darować. Nie wierzyłem,
ale jednak – okazały się tak słabe, że przerwałem po trzecim odcinku pierwszego
i długo nie miałem ochoty wracać, aż się uparłem, że jednak dooglądam. A co
więcej, kolejne dwa, na szczęście o wiele krótsze, zapowiadają się jeszcze gorzej.
Więc na razie koniec. „FLCL” mnie zachwyciło, jego
kontynuacje zawiodły. Lepiej wymazać to doświadczenie z pamięci.
Komentarze
Prześlij komentarz