TOLKIEN TŁUMACZ
/ TOLKIEN POETA
Tolkien na raz, można tak powiedzieć. Większość książek
brytyjskiego mistrza fantasy które wychodzi na naszym rynku – nie liczę
wznowień krótkich tekstów i opowieści dla dzieci – to jednak dość opasłe
tomiszcza. Jest co czytać i to na długie godziny, dni. A tu dostajemy książkę dość
cienką w zasadzie, 180 stron, w sam raz do łyknięcia w jedno popołudnie, a
jednak treściwą. Świetna to rzecz, co tu dużo mówić. Nie jest to jeszcze jeden dodatek
do jego Śródziemia, nie ma nic wspólnego z Hobbitami, pierścieniami i niezwykłym
światem opartym na europejskich mitach i podaniach. Nie, to rzecz w tradycji „jego”
„Beowulfa” czy „Opowieści o Kullervo”, czyli wynikająca z fascynacji danymi
podaniami, mitami czy opowieściami i adaptowaniem ich na własną prozę / poezję.
I chociaż tym razem wziął się za przełożenie pochodzącego z dziesiątego wieku poematu
i dopisanie własnego, dopełniającego go, zrobił to w sposób absolutnie urzekający.
Historia (historie) tu przedstawiona pokazuje nam
losy starcia Wikingów i Anglosasów, do jakiego doszło w roku 991. Saksoński król
Aelfryk nie ma jednak najmniejszych szans. Ale czy to przesądzi losy bitwy?
Tolkien nie żyje już ponad pięćdziesięciu lat i wydawałoby
się, że przez ten czas wdano już wszystkie jego dzieła. Za życia zresztą
opublikował ich niewiele, ale pośmiertnie pojawiła się tego cała masa, niektóre
w kilku różnych wersjach, mniej lub bardziej pełnych, skrupulatnie zbieranych,
składanych i dopełnianych przez jego syna, Christophera. A jednak wciąż pojawiają
się kolejne. Co prawda ta publikacja skompilowana jest z dwóch znanych już
czytelnikom dzieł (wydania były różne, ale
wszystkie teksty z polskiego wydania pojawiły się swego czasu w szóstym
tomie „Essays and Studies by Members of the English Association”), jednak teraz
dostała świetne wydanie. I pierwsze polskie. Co cieszy, bo twórczość autora na
nowo odkrywają nowe pokolenia i mogą się nimi zachwycać. A jest czym. Mówi wam
to czytelnik, który nie lubi prozy czy poezji historycznej, a historie wojenne,
patos i cała ta otoczka to coś, co wywołuje w nim odruch wymiotny, a jednak to,
co tu dostał, kupiło go.
Tolkien bierze ocalały poemat z X wieku i przekłada
go na angielski – a my dostajemy go przełożony na rodzimą mowę. Jednocześnie dopisuje
swoją opowieść uzupełniającą (a wszystkie dopełniają dodatki, zarówno liczne przypisy,
jak i eseje, a także wykład o naturze tradycji poetyckiej), a wszystko to okazuje
się opowieścią może niezwiązaną ze Śródziemiem, ale jednak posiadającą
elementy, które odnajdziecie też we „Władcy Pierścieni”. Historie te zaś to po
prostu heroiczna opowieść o ludziach, walce i postawach z tym związanych. Jest tu
sporo archetypicznych postaci, jest też pewien patos, ale jest również magia
tych dawnych historii. Zresztą dam Tolkien określał „Bitwę pod Maldon” jako „ostatni
ocalały fragment dawnej angielskiej heroicznej poezji minstreli” i to doskonale
oddaje z czym mamy tu do czynienia. A autor „Hobbita” ubrał to jeszcze we
własne, jak zawsze piękne i pełne treści słowa, w których widać pasję, fascynację
i wszystko to, za co kochamy jego twórczość.
Do tego mamy też piękne wydanie. Grafika na okładce
urzeka, a całość prezentuje się pięknie na półce i aż chce się po to sięgnąć. Dużo
dodatków, które co prawda już nie porywają tak, jak główna opowieść, ale jednak
pięknie wszystkiego dopełniają sprawia, że rzecz staje się kompletna, ale i
nabiera ciekawego kontekstu. W skrócie: absolutnie warto.
Recenzja opublikowana na portalu Sztukater.
Komentarze
Prześlij komentarz