SZALEŃSTWO
JAKO NORMALNOŚĆ
„Ostatni bastion Barta Dawesa”. Trzecia klasyczna
powieść Bachmana. I drugi jego thriller, bez fantastyki, bez tematów SF, po prostu
książka o człowieku, problemach, szaleństwie i walce o swoje. I to świetna książka.
Naprawdę znakomita rzecz, z niezłą psychologią, z tym ponurym, depresyjnym
bachmanowskim klimatem. Szkoda, że potem King zrezygnował z pisania takich
rzeczy (okej, jeszcze „Blaze” nawet dawał radę, jako Bachman, ale było już tam
za dużo Króla jako takiego), szkoda, że nazwiskiem swojego pseudonimu podpisał
taką rzecz, jak „Chudszy”, który w ogóle do niego nie pasował – a potem stricte
horrorywch, acz przyjemnie szalonych „Regulatorów” (którzy jednak, o dziwo,
okazali się o niebo lepsi od przenikającej się z nimi, wydanej w tym samym
czasie „Desperacji”). Ale fajnie, że w latach 70. i 80. powstały cztery świetne
powieści, trzymające zbliżony poziom, więc komu „Rage” czy „Wielki marsz” się
podobały, ten i tu będzie bawił się znakomicie.
Kiedy budowa drogi wkracza w życie tytułowego
bohatera zmuszając go do wyprowadzenia się z przeszkadzającego w inwestycji
domu - domu, w którym się wychował - Bart postanawia sabotować prace. Gdy
jednak do ruiny doprowadza tym swe życie zawodowe i osobiste, wyzbywa się
wszelkich oporów...
Patrząc na książki Bachmana, można powiedzieć, że
gość miał dwa schematy opowieści. Jeden traktował o człowieku, którego coś
popycha do socjopatycznych zachowań („Rage”, „Ostatni bastion…”), drugi
opowiadał o przyszłości i ludziach uwikłanych w mordercze show („Wielki marsz”,
„Uciekinier”). Każdą z tych książek można jednak było podsumować w prostszy
sposób – są to opowieści o szaleństwie. Czasem wariuje cały świat, czasem
bohater, a czasem, jak tu, szaleństwo bohatera wydaje się być jedyną ostoją
normalności w świecie, który zmusił go do tego, co robi. A to, co robią ci bohaterowie,
szczególnie ci z tych przyziemnych jego opowieści, to też cecha
charakterystyczna jego twórczości – buntują się przeciw ustalonemu porządkowi, dokonując
czynów nie tylko nieakceptowalnych społecznie, ale wręcz przestępczych. Z tym,
że sympatia czytelnika jest tu po stronie właśnie takiego przestępcy. Co tam
sympatia, Dawes staje się tu porte parole wszystkich tych, których w życiu
dotknęła zinstytucjonalizowana niesprawiedliwość albo po prostu przekonali się
jak nieważnym są trybikiem w wielkiej maszynie, która mieli ich, kiedy zechce.
I na tym mieleniu opiera całą swoją opowieść King. „Ostatni
bastion” to walka o swoje, ale bez happy endu. Choć nie bez nadziei. Jest tu kilka
jasnych momentów, chociaż romans wypada dość naiwnie, a sceny erotyczne
śmieszą, zamiast spełniać swoją powinność, ale nad całością wisi czarna chmura.
Wiadomo, że to nie może skończyć się dobrze, wiadomo, że Dawes, choć walczy o
swoje przeciw wszystkim i policji, jak Rambo, Rambo przecież nie jest – zresztą,
kto czytał powieść, a nie jedynie oglądał film, wie, że dla Rambo też się to
wszystko dobrze nie skończyło. Ale właśnie o to chodzi. to wywołuje emocje, to
porusza i działa na czytelnika. Książka jest cienka, jak na Kinga to
opowiadanie niemalże – ale to jej plus. Nie ma tu zbędnych słów i wodolejstwa,
jest sedno, jest kwintesencja. I jest to wszystko treściwe, a przede wszystkim
po prostu świetne. Może nie tak jak „Rage” czy „Wielki marsz”, ale nadal lepsze
od większości książek Kinga, a od współczesnych to już w ogóle.
Komentarze
Prześlij komentarz