Predator: Grom z niebios – John Arcudi, Javier Saltares

BOJOWNICY, WOJOWNICY I ŁOWCY

 

Jest nowa filmowa przygoda Predatorów, to raz. Dwa, mamy dziś piątek trzynastego i zastanawiałem się, jaki horror wrzucić z tej okazji. Oba te tematy połączyły się w jedno i tak ląduje dzisiaj ta recka. Chyba w sam raz. A co do komiksu, o którym opowiadam... Po polsku nigdy nie brakowało albumów, w których występowali Predatorzy. Jednakże przez lata byli oni jedynie dodatkiem do przygód Alienów czy Batmana a nawet Sedziego Dredda. Wszystko zmieniło się jednak w roku 2010 (dopiero 2010, kiedy to już te postacie były nad Wisłą od ponad piętnastu lat), kiedy to trafił w nasze ręce pierwszy solowy komiks o kosmicznym łowcy. I chociaż nie jest to dzieło jakoś szczególnie udane, a do wybitności jest mu tak daleko, że nawet nie próbowałbym stawiać go obok najlepszych w serii, to jednak swoje plusy zeszyt zdecydowanie posiada.

 

W Afryce dwaj amerykańscy biznesmeni zostają zaatakowani przez bojówkę. Bojówka ginie jednak z rąk Predatorów a biznesmeni znikają. 

6 tygodni później ich odnalezienia podejmuje się armia USA wraz z najemnikami. W ogarniętym wojną kraju, żołnierze zmuszeni są nie tylko walczyć z Predatorami, ale też i okazjonalnymi atakami bojówek...

 

Kiedy w 2009 roku John Arcudi (znany z prac przy „Hellboyu”, „BBPO”, czy „Lobo”) przejął tworzenie „Predatora” wraz z zaczynającą się właśnie seria drugą, chyba nikt ((a na pewno nie ja) nie spodziewał się wielkiego dzieła. I choć rzeczywiście to, co stworzył, wielkie nie było, okazało się naprawdę niezłym komiksem starającą się wykroczyć niekiedy poza ramy tylko prostej opowieść z gatunku survival horroru. Arcudi przemycił bowiem nie tylko alegorię do współczesnej sytuacji politycznej świata, ale przede wszystkim satyrę na nasze czasy znieczulicy i dbania tylko o własny - kolokwialnie mówiąc - tyłek. A wszystko to osadził w historii, która jednocześnie idzie w nowe, a zarazem pozostaje w predatorowej tradycji - znów ciepły klimat, znów upał, znów żołnierze, znów polowanie. I ja tą tradycję lubię.

 


Nie zapomniał przy tym o krwawej akcji, dobrym tempie i tym, co powinno w komiksie tego typu się znaleźć. Niestety większość tej opowieści to po prostu sztampowa walka, która robiłaby większe wrażenie, gdyby była brutalniejsza i bardziej nastrojowa. Rzecz w tym, że całkiem niezłe rysunki Javiera Saltaresa („Ghost Raider”, „Wolverine”), są zbyt cartoonowe i uzupełnione o przesadnie jaskrawy kolor, który odziera „Grom z niebios” z nastroju, jaki mógł mieć. 


I choć całość nie jest genialna, to jednak pozostaje na tyle dobra by czytelnik nie żałował wydanych pieniędzy (teraz inwestując w to gdzieś z drugiej ręki) i z chęcią sięgnął potem po „Aliens: Dusza Robota” - też pisaną przez Arcudiego, ale będącą jeszcze lepszym komiksem historię. Szczególnie, że wydano ja nieźle i wzbogacono o artykuł na temat Predatorów. 


Komentarze